środa, 30 października 2013

Jestem w tej łodzi, nie za burtą, juhu!




          Mało mnie tu. Podziało się parę rzeczy, niektóre mnie przerosły, o innych nie chciałam pisać, bo nie dość, że nie mój interes, to pisałabym z goryczą. Ale.

          Razu pewnego moja siostra, którą ja kopałam po dupsku (metafora taka^^) kopnęła mnie. I tym sposobem zmobilizowała mnie (stała nade mną jak wyrocznia) do wykonania jednego malusieńkiego, prostego telefonu... do dziekanatu mojej uczelni. Rozmawiałam z przemiłą panią Olą, która zawsze, ale to zawsze była dla mnie pomocna. Dostałam burę, powiedziała co mam robić i umówiłam się z nią na spotkanie.


          Pojechałam wczoraj. Tzn . pojechaliśmy razem z Antonim. Nie, nie jako forma przekupstwa (choć z pewnością mogłoby podziałać^^), ale nie zostawiam (chyba tylko "jeszcze") dziecka z nikim. Porozmawiałam, zapytałam o parę rzeczy. Pani Ola znalazła rozwiązanie, kazała udać się do pani prodziekan. Rany julek!

          W międzyczasie (miałam prawie godzinę luzu) poszłam z Ąte na herbatę. I tam, w kochanym Gołębniku (żałuję, ale nie było mnie stać na bułę z jajem), kiedy siedzieliśmy z synem przy stole wystukując łyżeczką o stół jakieś dzikie i szalone melodie, przysiadł się pan. Pan pracownik uczelni. Pan umysłowy pracownik uczelni. Nie mam pojęcia kto to był. Wstyd mi szalenie. Nie zapytałam o jego godność, bo to byłoby jeszcze większe faux pas. No i rozmawiałam z nim zachowując poprawną dykcję, akcent. Pamiętałam o kontakcie wzrokowym. On zachwalał moje dziecię, dał otuchę w temacie historii literatury. Słownie poklepał po ramieniu i obiecał wstawiennictwo. O nie, nie! To byłby grzech - myślę sobie. Mam nadzieję, że nie poszedł nigdzie, a już na pewno, że nie do 111. Moje piwo - nawarzyłam to i wypiję aż mi się odbije.

          Przeszukałam pół Internetu, żeby dopasować jego twarz do nazwiska. Nic a nic nie znalazłam. Ręce się trzęsły, dziecku śpiewałam, nie dało się. Nie wiem kim był ten bardzo miły pan o siwych blond (^^) włosach, z przemiłą aparycją. Pan pod krawatem w łososiowej koszuli. *


          Pani Prodziekan okazała się (już po raz drugi) wspaniałą kobietą. Znalazła dwa rozwiązania, pozwoliła mi wybrać. Tak więc słowo padło, muszę jeszcze tylko formalności załatwić. Będę powtarzać semestr zajęć z historii literatury. Zdam ten egzamin i napiszę pracę licencjacką. Wszystko sobie zorganizuję.

              Szkoda tylko czasu, ale tak to już się potoczyło i nic nie zmienię. Zawaliłam, odbuduję. Będę miała czas. Czuję w kościach, ze to dobre rozwiązanie.



* Chyba już wiem co to za pan. Nie tak trudno jest go znaleźć. Mam tylko nadzieję, ze to nie on będzie mnie egzaminował, bo umrę ze wstydu. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz po sobie ślad. Śmiało, komentuj!