wtorek, 26 sierpnia 2014

Wracam do urlopu i ciepłych dni




          Za oknem siąpi i siąpi, a w głowie jeszcze lato. Mam parę Instazdjęć, to sobie wrzucę.






Asiunia nam taką niespodziankę zrobiła z okazji naszej rocznicy:*


Buzzziiiiii :*



Nie do końca wierzę, że osoba układająca to menu ma swoje dzieci ^^



Tutaj nóżki sobie dam, bo bardzo dłuuugie je maaaam:D

Jaką by tu sobie gałeczkę...

Mamuszka - mama również dziewczynki <3


piątek, 22 sierpnia 2014

Jestem taka szczęśliwa!



 
          Rany, rany, jestem taka szczęśliwa! Uśmiecham się szeroko, mocno, pełną gębą, całym ciałem i sercem! Jednocześnie jest mi wstyd, bo ukrywałam przed sobą strach - strach, że nie ucieszę się z chłopca... O rany, dlaczego!?


        Spodziewałam się truskaweczkowego ogonka, choć dzięki obstawieniom rodziny, przyjaciół i znajomych powoli zaczęłam wierzyć w szypułkę i... no po prostu chcieć dziewczynki. Czy można chcieć dziecko określonej płci? Sama nie wiem, ale rzeczywiście, naprawdę jadąc na badanie liczyłam na córcię.

          Lekarz (i my również) miał 100% pewność, że Truskaweczka jest dziewczynką.


           Wszystkie pomiary wyszły prawidłowo, serduszko puka jak nakręcone, nereczki idealne, wątróbeczka jest, stópeńki nam dziewuszka nasza pokazała (och, będę chrupać i chrupać!). Wszystko, absolutnie wszystko jest dobrze (łącznie z moimi idealnymi wynikami morfologii), więc dlatego też pozwalam sobie na taką radość z płci dziecka.



Niby nie zakładałam takiej możliwości, ale jeszcze będą mamą tylko jednego dziecka, skusiłam się z nadzieją na ten bodziak. I jeszcze kurteczkę. I apaszkę. I kilka sweterków... <3



          Antuan będzie miał siostrę! <3


          Podczas badania, kiedy lekarz opowiadał co widzi na ekranie, Ąte jakby od niechcenia mruczał:
- Okeej.


A potem już tylko:
- Paaa, paa.




            Głaszczę się po brzuszku i wiem teraz, że w środku rośnie mała dziewczynka. Może moja kopia, taka mała Mariolka Maryś? A może będzie zupełnie kubek w kubek jak Anteczek? Będzie spokojna czy łobuzowata? Chuścioch czy amator wózka? Leniuszek czy harpagan? Nie istotne - to będzie moja, nasza córcia, córeńka. Siostra Anteczka.

 Antek i Polka - prawda, że pięknie?
<3 <3 <3







         

czwartek, 21 sierpnia 2014

50% szans na każdą możliwość






          Dzisiaj, dzisiaj! To z pewnością dzisiaj dowiemy się czy Truskaweczka ma ogonek czy szypułkę^^ No, chyba, że pokaże tylko dupcię i nic więcej...


           Ważą się losy mojej przyszłości - jak chłopak, wszystko będzie z górki; jak dziewuszka - czeka mnie nauka subtelności, delikatności, ale też zakupy dziewczyńskie. Muahaha ha^^



           Truskaweczko, jesteś synkiem czy córeczką? Och! Kocham! Kocham!


Takie zdjęcie znalazłam... To, rzecz jasna, Antuan, ale foto pasuje do dzisiejszego wpisu, prawda? <3


           I tak sobie tęsknię do maleńkiego ciałka. Takie kąpiele będziemy razem z Michałem naszemu Nowemu Człowiekowi robić:




          I w chustę zawijać będę to nasze dzieciątko, i malusie pielusie na dupkę zakładać, i wąchać, wąchać będę. I przytulać Skarby Świata moje dwa, a nawet trzy, bo menia też będę tulić. I może nocą zamiast spać będę patrzeć na moją rodzinę roniąc łzy spełnienia? O rany!



           

środa, 20 sierpnia 2014

Udany wyjazd w góry





          Dopiero teraz mogę na spokojnie usiąść i napisać kilka słów - Ąte zasnął, zmywarka skończyła cykl, pranie już dochodzi, wczorajsze poskładane. Zajęło mi trochę obudzenie się od nic-nie-róbstwa wakacyjnego...


          A było tak miło.


           Pogoda była "w sam raz" - raczej deszczowo, ale wcale nie jakoś szczególnie pochmurno. Nie było upału co przy dzieciach i moim stanie wydawało mi się łaską z nieba. Mogliśmy pohasać po Wiśle, wieczorem gillować i nic nie stało nam na przeszkodzie.



          Domek, w którym mieszkaliśmy był usytuowany na górze, z okien rozpościerały się przepiękne widoki. Szkoda, że doba taka krótka, trzeba było coś robić, działać, iść, zaplanować, dzieci ogarnąć. A tak byłoby można siedzieć i gapić się w dal. Pięknie!



           Na czas naszego urlopu przypadły trzy wielkie okazje: 13.08 - 3. rocznica naszego ślubu, 14.08 urodziny menia (ćwierćwiecze!) i 15.08 święto Aśków. świętowaliśmy po swojemu, było miło i spokojnie.


         Zapisuję w pamięci ten wyjazd, bo uważam, że był bardzo udany. Szczególnie wieczorne kalamburowanie i hasła zgadywane w mgnieniu oka lub prawie, prawie odgadnięte. Nasze mistrzowskie: Lech Wałęsa, Na złodzieju czapka gore, Klucz francuski, Chwalipięta i jeszcze kilka innych, które teraz mi uciekły. O rany, kupa śmiechu! Że też nasi mali chłopcy mają taki sen^^


           Jako, że Oceanna udostępniła nam swój nowy-super-wypasiony aparat - mogę pokazać kilka zdjęć. Niektóre spod naszej, inne spod Aśkowej ręki.





















           Reasumując i biorąc pod uwagę, że to jednak wypad rodzinny był czyli z dziećmi i pełnią obowiązków z tym związaną, uważam, że świetnie się bawiłam, odpoczęłam, nawdychałam się świeżego powietrza, rozsmakowałam w wiejskim serze, dużo się śmiałam i mało naczyń zmywałam. Bardzo mi się podobało!


         

środa, 13 sierpnia 2014

wtorek, 12 sierpnia 2014

Meldujemy się




         Z radością meldujemy się w Beskidach! Jesteśmy z Aśkowościami. Pogoda nas (nie)rozpieszcza, ale humory mamy do-sko-na-łe! Urlopie w górach trwaj!














sobota, 9 sierpnia 2014

Kiedy lekarz przestaje być Iksigrekiem




           Dwa dni temu na moim fan page (zapraszam, zapraszam^^) umieściłam informację, że Antuan ma kleszcza na powiece. Opowiem Wam co się wydarzyło, bo nie zgadzam się na takie traktowanie pacjentów, jakie miało miejsce gdy potrzebowaliśmy natychmiastowej pomocy. Narodowy Fundusz Zdrowia, pierdu, pierdu, składki z wypłaty i co? I jak nie znasz zaklęcia, to cóż... drzwi same się nie otworzą.



         Zauważyłam wstrętnego towarzysza vel kleszcza podczas karmienia do przedobiadowej drzemki. Był naprawdę malutki, myślałam, że to paproszek pomiędzy rzęsami syna. Gdybym nie karmiła piersią to bym go z pewnością nie zauważyła. Gdyby nie majówkowa sytuacja z córcią koleżanki na koniec wyjazdu w góry - nie wiedziałabym, że kleszcz może być taki malutki (tyci - dosłownie). Może gdyby drań usytuował się w innym miejscu byłabym odważna i sama się go pozbyła. Nie wiem czy byłby to dobry pomysł, ale może tak by było.




           Zadzwoniłam do naszej przychodni z pytaniem co mam robić. Mam 16-to miesięczne dziecko, kleszcz na powiece, nie wiem co robić. Jechać do przychodni Całodobowej i Świątecznej Pomocy Lekarskiej (był czwartek - zwykły dzień tygodnia, a o tej placówce było głośno już nie raz... I nie były to fanfary zachwytu) czy na SOR do Szpitala Miejskiego (czy aby nie przesadzam? Z kleszczem na SOR?). Po konsultacji pani pielęgniarki z innymi pracownikami placówki uzyskałam odpowiedź, że mam przyjść o 15:30 do przychodni do dyżurującego lekarza, który obejrzy dziecko i powie co dalej.



          W międzyczasie Antek jeszcze trochę się pobawił, popsocił i w rezultacie wcale nie poszedł spać. Kiedy zbliżała się godzina naszej wizyty zamotałam go na plecy i poszliśmy. Dokładnie o 15:24 stoję pod zamkniętymi drzwiami przychodni (tak, przychodni, nie gabinetu!), pukam ze zdziwieniem i czekam. Dzwonię.

- Dzień dobry, przyszłam z dzieckiem na wizytę w sprawie kleszcza i nie mogę wejść do środka.
- Muszę panią połączyć z lekarzem - nie wiadomo czy panią przyjmie.
- Nie rozumiem, dzwoniłam wcześniej, zostałam umówiona.
- Ja rozumiem, - "A ja nie" pomyślałam - ale pani doktor ma dużo pacjentów i nie wiadomo czy was przyjmie.
- Proszę pani, ja już jestem... - nie dokończyłam, bo już zdążyła polecieć melodyjka w tle, moje niezadowolenie rosło.

- Dzień dobry, pani od kleszcza? - zapytała pani doktor po drugiej stronie telefonu.
- Dzień dobry, jestem z dzieckiem pod przychodnią, zostałam do pani umówiona... - znów nie pozwolono mi dokończyć zdania.
- Ja pani dziś nie przyjmę, trzeba jechać do kliniki i to jak najszybciej.
- Dlaczego pani nie obejrzy mojego syna? Stoję pod przychodnią, jestem umówiona do pani, nie rozumiem. - Czekam na godne (GODNE) wyjaśnienie.
- Proszę pani, ja mam dziś masę pacjentów, wszyscy są pod drzwiami. To są ludzie dorośli a pani mi z dzieckiem... Pani rozumie, dzieci się boją, jeszcze zacznie płakać i dopiero będzie. Pani chyba rozumie? - tłumaczy mi wykształcony człowiek...
- Pani doktor, rozumiem, że dzieci czasem płaczą, zwłaszcza w takiej sytuacji, przecież to dzieci. Co mam w takim razie zrobić?
- Jechać do kliniki. Szybciutko.
- Do widzenia zatem. - No bo dziękować to chyba nie mam za co...
- Yhm. Widzenia.


          Stoję pod przychodnią. Fala złości i braku zgody na takie traktowanie we mnie rośnie. Ąte czwarty raz upuszcza zabawkę, podnoszę ją z trudem. Obok mnie moja babcia, która dolewa oliwy do ognia. Drżę w środku z nerwów. Wściekam się. Dzwonię jeszcze raz.


- Dzień dobry, to znów ja "od kleszcza" - mówię już pełna ironii. - Chciałabym wejść do środka, potrzebuję skierowanie do kliniki dziecięcej zanim tam pojadę. Proszę otworzyć mi drzwi.
- Tak, ale chyba pani rozmawiała z doktórką?
- Owszem, rozmawiałam. Proszę mi właściwie przypomnieć nazwisko pani doktor, bo nie dosłyszałam? - czuję, że po tych słowach będzie 1:0 dla Mamuszki.
- ...
- Halo?
- Proszę iść w takim razie na stronę dla dorosłych pacjentów, tam pod szóstką czekają pacjenci. Pani doktor nazywa się Anna Kowalska*.


          Poszłam. Przywitałam się z pacjentami, powiedziałam, że jako mama z dzieckiem, dodatkowo w ciąży, chcę wejść bez kolejki. Małe poruszenie, ale "takie słodkie dziecko na plecach, co to za metoda, śliczny chłopczyk zasypia" i w rezultacie nikt nie wyraził głośnego sprzeciwu.


         Weszłam do gabinetu, pani zapytała o moje nazwisko, zaczęła szukać karty zdrowia. Mówię, że prawdopodobnie nie ma tu naszej karty, z resztą to nie istotne, bo ja tylko przyszłam po odręcznie napisaną odmowę przyjęcia dziecka. Oczy pani zrobiły się wielkie, lśniące i... takie miłe.

- Ale proszę mi pokazać tego kleszczyka.
- Proszę pani, teraz pani będzie oglądać moje dziecko? Została mi odmówiona pomoc, potrzebuję mieć to na papierze.
- Ale pani już się pofatygowała, więc... - Teraz ja nie pozwoliłam dokończyć zdania.
- Ja, proszę pani, cały czas tu byłam i o tym wyraźnie powiedziałam. Odesłała mnie pani nie oglądając kleszcza, przez telefon trudno cokolwiek zbadać. Teraz na własną rękę już pojadę tam, gdzie nam pomogą, ale potrzebuję mieć pani odmowę na piśmie w razie gdyby cokolwiek miało się stać.
- Ale... ale ja chętnie obejrzę, zaraz pani napiszę skierowanko. O jaki ładny chłopiec!
- Tak, ładny i nie płacze - dodałam rozmotując jednak Antuana. Pokazałam oczko i dowiedziałam się, że:

- oko to bardzo ważny narząd,
- lekarze w klinice będą "kleszczyka" (jeszcze na Antku) oglądać pod mikroskopem,
- to, że Ąte teraz jest spokojny wcale nie znaczy, że będzie spokojny w klinice i prawdopodobnie uśpią go (!!!), żeby wyjąć pajęczaka,
- bardzo dobrze, że przyszłam, bo widać, że ładnie opiekuję się dzieckiem (wtf!?)



          Wróciłam z Anteczkiem do domu, spakowałam jego książeczkę zdrowia, dodatkową pieluchę i poczekałam na męża. O 16:30 byliśmy już w tej osławionej klinice, o 16:45 wychodziliśmy bez kleszcza. "Operacja" wyglądała następująco: lekarz (którego w zasadzie nazwiska też nie było nam dane dosłyszeć) położył Antuana na leżance pod światłem, Michał trzymał jego rączki ciasno wzdłuż ciałka, ja naciągnęłam mu powiekę "ala Chińczyk". Lekarz wyrwał kilka rzęs i w końcu wyjął kleszcza. Poinformowano nas, że w razie wystąpienia odczynu w miejscu wbicia się kleszcza mamy natychmiast udać się do naszego pediatry. W poczekalni Antek przytulił się do piersi i na tym koniec historii.




          I jaki morał z tego? Kochane mamy i kochani tatowie, żeby w razie odmowy zostać przyjętym do lekarza najwidoczniej wystarczy zapytać o jego nazwisko. To jak "czary-mary", "hokus-pokus" i "Sezamie, otwórz się" w jednym. Nagle okazuje się, że Wasze dziecko jest bardzo ładne, ułożone, należy objąć go wyjątkową i fachową opieką.

          Śmiem twierdzić, że nie istnieją takie dokumenty jak "pisemna odmowa przyjęcia pacjenta" - no bo kto by się pod tym podpisał? Nie znajdzie się chyba taki śmiałek, natomiast znajdzie się na pewno miejsce dla kolejnego chorego małego człowieka, nawet jeśli kolejka jest długa, a tworzą ją niepłaczący dorośli.

          Weźcie sobie to do serca i za żadne skarby świata nie dajcie się zbyć ot tak.







* Nazwisko zmieniłam - dla Was to nieistotne, chodzi o całość opieki NFZ.

       

środa, 6 sierpnia 2014

Lato, laaato!




          Jestem w połowie drogi, miewam się bardzo dobrze, choć czasem czuję, że mam spowolnione tempo. Brzuszek jest typowy, piękny ciążowy, podobny do zamieszkiwanego przez Antuana. W ciągu najbliższych 2-3 tygodni idziemy na kolejne megaUSG, wtedy już na pewno dowiemy się czy nasz nowy człowiek będzie chłopcem czy dziewczynką. Obstawiacie?

           Ja stawiam na chłopaczka, ale z utęsknieniem dotykam kocyków bardziej dziewczęcych, oglądam ciuszki w subtelną łączkę, zastanawiam się jak zawijać tetrę na dziewuszce.





           Oprócz brzuszka rośnie nam Ąte, jest chłopcem rozumnym, niebywałym przytulasem. Na pierwszym miejscu stawia rodziców, uwielbia wtulać się w nasze ramiona. Tak chyba spędzamy najwięcej czasu! Jest nieodłączną częścią mnie. Kiedy Michał wraca z pracy - biegnie na łeb na szyję do wejściowych drzwi wołając go i wpada mu w ręce.



           Coraz więcej rozumie, a nawet powiedziałabym, że jest coraz mniej rzeczy, których nie rozumie. Ćwiczy mowę, gada do siebie i czasem do nas po swojemu, ale potrafi też powiedzieć kilka słów. Wyraźnie daje znać o co mu chodzi. Za rękę nas prowadzi do lodówki po jogurt, przynosi butelkę z wodą, kiedy chce mu się pić. Pokazuje gdzie mieszka "Nasz Dzidziuś" i na pytanie co robi, odpowiada, że śpi. Ech, wiele tego.








            Wczoraj przypadkiem przeczytałam artykuł na temat zdolności 2-latków, które są wyznacznikiem prawidłowego rozwoju dziecka. Mój szesnastomiesięczniak nie bardzo odstaje. Takie zaskoczenie^^



          





          Ha, przypomniało mi się. Nastał czas, kiedy wychodząc do restauracji musimy zamówić Antoniemu osobne jedzenie! Natychmiast rachunek wzrósł o 1/3! 



          A tak poza tym? Spędzamy piękne lato bujając się to tu, to tam. Tydzień skrócił nam się z 7 dni do 4, bo w piątki wyjeżdżamy na działkę i nas nie ma. Szabat taki. Nawet szafkę kupiliśmy sobie, żeby nie wozić co chwila rzeczy. Siedzimy na hamaku, na huśtawce już nie, bo się zepsuła..., trochę wciąż na rowerze śmigamy, ciasta piekę, bo Antosz uwielbia. Chlapiemy się wodą, chłopcy grają w piłkę kopiąc ją przed siebie. Żyć, żyć nam się chce!









           A w poniedziałek jedziemy z Aśkowościami na urlop w góry. Nie mogę się doczekać, chcę pić tam herbatę o świcie, patrzeć jak Antek bawi się z Antałkiem - musimy bronić młodszego, bo syn mój wkroczył w etap walki o swoje. Chcę odpocząć patrząc na Beskidy i będąc w wyborowym towarzystwie.