czwartek, 31 października 2013

Dwoje dzieci mam!




          I w jednym i w drugim moja krew (przynajmniej jakaś część) płynie! Urszula nasza poleciała do męża swego, a ja piastuję jej młodszego mężczyznę - uwielbiam. Słodki on, przytulak jakich mało. Przy nim Antuan nauczył się zazdrości (!).


 Mój młodszy

 Mój "pożyczony"




          Śpią teraz te maluchy moje (a jakże, pozwalam sobie - teraz są oba moje^^). Słodycze, patrzę na nich i tęsknię do nowego. Nie mogę się doczekać. 


          Lekcja pierwsza podwójnego macierzyństwa:

Kiedy asystujesz przy kąpieli dwóch rozrabiaków - ubierz strój kąpielowy. Inaczej Twoje dresy, skarpetki i koszulka same takowym się staną.  








środa, 30 października 2013

Jestem w tej łodzi, nie za burtą, juhu!




          Mało mnie tu. Podziało się parę rzeczy, niektóre mnie przerosły, o innych nie chciałam pisać, bo nie dość, że nie mój interes, to pisałabym z goryczą. Ale.

          Razu pewnego moja siostra, którą ja kopałam po dupsku (metafora taka^^) kopnęła mnie. I tym sposobem zmobilizowała mnie (stała nade mną jak wyrocznia) do wykonania jednego malusieńkiego, prostego telefonu... do dziekanatu mojej uczelni. Rozmawiałam z przemiłą panią Olą, która zawsze, ale to zawsze była dla mnie pomocna. Dostałam burę, powiedziała co mam robić i umówiłam się z nią na spotkanie.


          Pojechałam wczoraj. Tzn . pojechaliśmy razem z Antonim. Nie, nie jako forma przekupstwa (choć z pewnością mogłoby podziałać^^), ale nie zostawiam (chyba tylko "jeszcze") dziecka z nikim. Porozmawiałam, zapytałam o parę rzeczy. Pani Ola znalazła rozwiązanie, kazała udać się do pani prodziekan. Rany julek!

          W międzyczasie (miałam prawie godzinę luzu) poszłam z Ąte na herbatę. I tam, w kochanym Gołębniku (żałuję, ale nie było mnie stać na bułę z jajem), kiedy siedzieliśmy z synem przy stole wystukując łyżeczką o stół jakieś dzikie i szalone melodie, przysiadł się pan. Pan pracownik uczelni. Pan umysłowy pracownik uczelni. Nie mam pojęcia kto to był. Wstyd mi szalenie. Nie zapytałam o jego godność, bo to byłoby jeszcze większe faux pas. No i rozmawiałam z nim zachowując poprawną dykcję, akcent. Pamiętałam o kontakcie wzrokowym. On zachwalał moje dziecię, dał otuchę w temacie historii literatury. Słownie poklepał po ramieniu i obiecał wstawiennictwo. O nie, nie! To byłby grzech - myślę sobie. Mam nadzieję, że nie poszedł nigdzie, a już na pewno, że nie do 111. Moje piwo - nawarzyłam to i wypiję aż mi się odbije.

          Przeszukałam pół Internetu, żeby dopasować jego twarz do nazwiska. Nic a nic nie znalazłam. Ręce się trzęsły, dziecku śpiewałam, nie dało się. Nie wiem kim był ten bardzo miły pan o siwych blond (^^) włosach, z przemiłą aparycją. Pan pod krawatem w łososiowej koszuli. *


          Pani Prodziekan okazała się (już po raz drugi) wspaniałą kobietą. Znalazła dwa rozwiązania, pozwoliła mi wybrać. Tak więc słowo padło, muszę jeszcze tylko formalności załatwić. Będę powtarzać semestr zajęć z historii literatury. Zdam ten egzamin i napiszę pracę licencjacką. Wszystko sobie zorganizuję.

              Szkoda tylko czasu, ale tak to już się potoczyło i nic nie zmienię. Zawaliłam, odbuduję. Będę miała czas. Czuję w kościach, ze to dobre rozwiązanie.



* Chyba już wiem co to za pan. Nie tak trudno jest go znaleźć. Mam tylko nadzieję, ze to nie on będzie mnie egzaminował, bo umrę ze wstydu. 




środa, 23 października 2013

Cios za ciosem. Cios za ciosem. Ciosam za przyzwoleniem.




          Jestę profesorę matczyzmu.


          Ulcia, wiesz...
          Ulcia, może...
          Ula, a gdyby...
          Ulcia, raczej nie powinnaś...
          Ulcia, a spróbuj...


          Na jej miejscu spakowałabym torbę, zabrała dzieci pod pachę i wyniosła się od młodszej siostry. A ona, dziwna, dziękuje mi i mówi, że lubi u mnie być. 












poniedziałek, 21 października 2013

Wiadomość



          Po Ewie siadam z kawunią żeby rzucić okiem w Sieć. Nie piszę ostatnio na blogu, bo są w życiu rzeczy ważne i najważniejsze. No i weny brak.


          Nie śniło mi się, że moja cisza jest głośna a już na pewno nie, że ktoś napisze  miłe słowa dzieląc się swoją piękną historią. Wzruszyłam się. Tak, wzruszyłam, bo moje pisanie nauczyło kogoś wiary w Rodzinę, w Piękne Życie. Ktoś zbudował sobie swoje magiczne miejsce i postanowił mnie o tym poinformować. Dałam temu komuś wiarę, że poród, KP i pierwsze chwile po porodzie są piękne. Obietnica się nie spełniła, ale ta Kobieta się nie poddała. Napisała, że teraz jest szczęśliwą Mamą i Żoną. I karmi piersią!


"Teraz rozumiem jak ważne jest optymistyczne podejście i stworzenie swojego nietykalnego magicznego miejsca na ziemi[...]"


          Te słowa, to mój medal. Zapisuję tu i głęboko w pamięci. Dziękuję!







PS. Te słowa spadły dziś na mnie jak manna z Nieba. Jest ktoś, komu muszę je zacytować. Żeby było jasne co w życiu jest najważniejsze.





czwartek, 17 października 2013

Kubiczkowo w częściach




         Jestem właśnie w domu mojej siostry. Zostałam z Miłym Szu podczas gdy reszta Kubiczkowa pojechała do Krakowa. Michał (mąż siostry) ma dziś samolot do Dalekiego Kraju. Kraju łososiowego.


          Ula się trzyma, ale jestem przekonana, że jak już wzrokiem odprowadzi Michałowy samolot w kłęby chmur - spadnie deszcz z jej oczu (ach, jak połetycko^^).


          Życzę im, żeby czas szybko płynął, żeby się już znów spotkali, żeby wszystko poszło zgodnie z planem i marzeniami. Potrzebne jest im teraz Zaufanie.

          Zaufanie w:
- siebie
- w swoje działania
- we wsparcie
- ufność, że wszystko się uda
- że kilometry nie rozdzielają
- że uda się Michałowi uwić dla nich gniazdko.


         A my, wraz z moim Majsonem i Antuanem, jesteśmy gotowi pomagać.




piątek, 11 października 2013

Co nowego?




          Wróciliśmy ze szpitala. To była zwykła trzydniówka, ale serce matki niedoświadczonej musi się doświadczyć, no cóż. Badania porobione, wszystko w normie. Czekamy na wynik posiewu kału (ze szpitala) oraz moczu (dziś mąż zawiózł do labo). Na całym ciele Ąte ma albo wysypkę w postaci zaczerwienienia (policzki, plecki i brzuszek), kropek małych czerwonych (szyja) albo plamek czerwonych z jaśniejszym, żółtawym środkiem (na nóżkach i pupie). Wymaga ciągłej uwagi, chce być blisko. Ma zaczerwienione oczka, ale w gruncie rzeczy, nie wygląda na smutnego.

          Antuan przywiózł ze szpitala jedną niedobrą rzecz. Budzi się z ogromnym płaczem, trudno go uspokoić. Przed zaśnięciem zachowuje się "jakby sam nie wiedział czego chce", jest bardzo marudny. Trzeba go tulić, mówić spokojnym głosem/szeptem, można śpiewać i nade wszystko należy mu okazać pełne zrozumienie. Chusta jest wy-ba-wie-niem! Ja nie wiem, nie umiem sobie wyobrazić jak ludzie bez niej funkcjonują! Toż to ręce odpadają, kręgosłup się łamie. No chyba, że ktoś silniejszy ode mnie...









          Teraz, jako doświadczona trzydniówką dziecka, wiem, że:

- temperaturę dziecka zbijamy czopkami (u nas Eferalgan i Nurofen). W razie potrzeby nie musimy czekać sześciu godzin! Nie wiedziałaś? Ja też nie! Owszem, odstęp sześciogodzinny pomiędzy jedną a drugą dawką paracetamolu i ten sam odstęp przy podawaniu ibuprofenu - ale: można zamiennie podawać co trzy godziny raz ten, raz ten (ja aplikowałam Antuanowi według potrzeb: co 4,5 - 5 godzin).

- okłady na czółko dziecka są przydatne. Wilgotny np. ręcznik kładziemy na główce malucha, jak się zagrzeje - odwracamy. Z doświadczenia podpowiem, że okład nie powinien ociekać zimną wodą. Lepiej, żeby po prostu był lekko zmoczony (lub bardzo dobrze wyciśnięty) i to nie zimną lecz letnią wodą. Niektóre dzieci (u nas bez tego problemu) nie lubią wilgoci, można zatem pomóc sobie okładami schłodzonymi w lodówce/zamrażarce (po prostu - kilka ręczników ładujemy do lodówki i po jednym wykorzystujemy). Sucho i chłodno.

- dziecko absolutnie powinno pić! Często! Jeśli nie pije dużo, to jeszcze częściej!

- nie wolno malucha przykrywać kocami, kołdrami. Termoregulacja u niemowląt nie działa jak u dorosłych. Przykryte dziecko nagrzewa się jeszcze bardziej, to może być niebezpieczne! Musimy zadbać o brak przeciągów w mieszkaniu a gorączkujące dziecię ubrać w lekką, bawełnianą piżamkę (pajacyk, koszulkę, cokolwiek - lekko i przewiewnie).

- sraczka jak sraczka^^ Po każdym stolcu myć dokładnie pupę, osuszyć, w razie potrzeby użyć specyfiku na odparzenia. Kupę należy oglądać! Może być gęsta/luźna/kwaśna/ze śluzem/z krwią. Lekarz na pewno o to zapyta!

- o krwi w kupie zawsze, ale to zawsze informujemy lekarza (nie trzeba na łeb na szyję pędzić do szpitala, wystarczy nasz pediatra). Przy biegunce (szkoda, że nie wiedziałam wcześniej...) często pojawiają się małe niteczki świeżej krwi - to przez nadmierną pracę jelit, ich podrażnienie, gorączkę. Czasem pojawienie się krwi jest wynikiem aplikacji czopków. Jeśli jest mało tych niteczek, to w porządku, jeśli pojawia się więcej lub rozwolnienie przechodzi, a krew pojawia się w kolejnych stolcach - reagujemy (tu już można trochę bardziej nerwowo).

- przy zbiciu temperatury dziecko może wykazywać zwykłą ochotę do zabawy - może czuć się doskonale, to nic dziwnego. 


          Tyle zaobserwowałam. Może komuś się przyda i nie będzie z duszą na ramieniu pędził na ostry dyżur...






         

sobota, 5 października 2013

Słodki on




          Podpuszczam brata, żeby usłyszeć choć pół miłego słowa (dusza tego potrzebuje):

- A nie wstydzisz się iść ze mną na basen?
- Nie, no czemu?
- No nie wiem, może jestem brzydka?
- Maryś, jesteś chuda i piękna! - mówi Nikodem (umówmy się - powiedział to bez przekonania, po prostu tak zawsze "wali" komplementy").
- O, dzięki, jesteś słodki.
- Słodki? Raczej gorzki i stęchły.



          No padłam^^





czwartek, 3 października 2013

Dostałam w pysk




          No cóż powiedzieć innego, tak się poczułam. Paradoksalnie, owo uderzenie (słowa, umówmy się, nie ręki) z moją gębą będzie miało pozytywny skutek. Taką mam nadzieję.


          Pamiętam, jedna z mam, które podczytuję, pewnego dnia dostała olśnienia. Przed jakimś wyjściem (spotkaniem blogerek chyba) stanęła przed lustrem i uwierzyć nie mogła, że ona, to ona. Mama. Mama "byle jaka". No i wzięła się dziewczyna (kobieta) za siebie i teraz jak patrzę na jej nieśmiałe, czasem wrzucone zdjęcia na blogu, to widzę piękną, zadbaną, pewną siebie osobę.


          Tego mi trzeba.


           A zaczęło się od tego, że w ciąży dobrze wyglądałam, byłam pełna energii, uśmiechnięta, a teraz? Że taka licha jestem, zmęczona, nie mam czasu dla siebie. Nosz kurna. Właśnie chodzi o to, że mam czas. Że nie jestem zmęczona. Licha, bo licha, schudłam trochę, ale jeszcze mnie widać.


          No ale rzeczywiście. Wyglądam jak starsza siostra Antka, nie jego Mama... No chyba, że się "zrobię". Ale nie chce mi się "robić się" codziennie. To nie chodzi o brak czasu, o to, że dziecko i dom stawiam na pierwszym miejscu a o sobie zapominam. No przecież tak nie jest. Nie umartwiam się. Nie chodzę w worku na ziemniaki. Nie chodzę (tylko i wyłącznie) w rozciągniętych dresach. Antuan spokojny jest, bawi się sam ładnie, mam czas na to i owo. Nie widziałam potrzeby, po prostu.


          Ale nie chcę tak już wyglądać. Chcę się "ogarnąć", być jak Żelikowska. Piękna i pewna swego piękna. 


          Boszzzz, te kompleksy mnie zeżrą kiedyś. Koszmar jakiś. Nie chce mi się już o tym pisać.







           Moja przyjaciółka, pani kosmetolog, obiecała, że się mną zajmie. Zmienię nieco podejście do siebie. No cóż, jesień pełną parą, może czas na zmiany.





          I jeszcze jedno i drugie. I trzecie.


          Jedno:
          Kupiłam piękne buty! Piękne, wygodne, odpowiednie na obecne kolory jesieni. Mijami-jami, śliczne!

          Drugie
          Drogie koleżanki i koledzy, przykro mi, ale nie wierzę, że machanie rękami i nogami może spowodować, że mój pociążowy brzuch będzie piękny i smukły. Szóstka Weidera do mnie przemawia, ale jest nie do wykonania przeze mnie, trudno. To są ćwiczenia na brzuch i brzuch po nich z pewnością pięknieje. Wierzę w to. Natomiast... Ostatnio głośno o pani Ewie Chodakowskiej, że takie i inne cuda jej treningi czynią. Obejrzałam filmik, 40 minut. No nie ma mowy. Może, jeśli ćwiczy się dwa razy dziennie i eliminuje wszystkie nadwyżki z diety - to ok. Ale nie trzy razy w tygodniu tylko przez miesiąc. Po prostu wydaje mi się, że to jakiś fake, chcę to sprawdzić.
           Podjęłam wyzwanie, bo chcę udowodnić, że się nie da. Wojna! ^^ Jestem po (dopiero) czterech treningach, dieta bez zmian. Zobaczymy za miesiąc. Jeśli od tego machania rękami i nogami mój brzuch zmieni się na lepsze - gotowam wysłać jego fotki na fanpage pani Ewy. Obiecuję nie oszukiwać - ani w ćwiczeniach, ani w diecie.
          Mam nadzieję, że moja współzawodniczka będzie ze mną uczestniczyć w tej walce (nie jestem sama, o nie^^)

          Trzecie
           Oba powyższe miały miejsce przed strzałem w pysk - czyli jest to dowód na moje "nieumartwianie ciała" (i duszy). Amen.