poniedziałek, 30 września 2013

Miasto moje, gdzie mnie zaprosisz?




          Gdzie tu wyjść?


          Gdzie się "bujać"?


          Gdzie wybrać się na kawę?



          Pytam ja - matka karmiąca, która MUSI przewinąć swoje dziecko z zasikanej pieluchy (niekoniecznie na stole...). Chodzę w chuście, więc dla mnie infrastruktura wejścia jest nieistotna, natomiast chętnie wybrałabym się na kawę tudzież ciacho z wózkową (niejedną) koleżanką. Czy miasto mi odpowie? Czy wyjdzie naprzeciw moim wymaganiom? Jak na razie kiepsko...












sobota, 28 września 2013

Lekka wizja ojcostwa





[wpis przeniesiony ze starego adresu]



          Michal zapytany na imprezie rodzinnej o sen Antuana:
- Kąpiel około 20 i Mariola daje mu cycusia no i śpi tak do... 6:30 - 7:00.



          Taaa, yhm^^




 

czwartek, 26 września 2013

PUPUS - czym mnie zachwycił?




[wpis przeniesiony ze starego adresu]





          To, że pieluszki wielo są eko, to wiadomo. To, że firma produkująca takie pieluszki twierdzi, że też jest eko, to też wiem. Ale, że ta sama firma daje dowody i informuje o tym swoich klientów ot tak - spodobało mi się niezmiernie.




          Dzięki uprzejmości PUPUS mogę testować ich wyroby (zdecydowałam się na otulacz z wkładem, o czym pisałam tutaj). Przesyłka przyszła, fajnie, otworzyłam kopertę, też fajnie. Wyjęłam jakieś "papirki i ulotki", rzeczy, które mnie interesowały i zaczęłam oglądać pieluszkę. Zostawiłam resztę na stole i poleciałam przymierzać pieluchę na Antuanową dupencję.


          Ochów i achów nie było końca, wreszcie odłożyłam PUPUSowe wyroby do prania, a ze stołu chciałam sprzątnąć. Ulotki (bez czytania, o ja bezczelna...) wrzuciłam do torby z makulaturą, z koperty wydarłam swój adres i już prawie wyrzuciłam ją do kosza.


          Już prawie, bo...


          ... bo rzuciłam wzrokiem na naklejkę jakąś taką na kopercie. No proszę.



wtorek, 24 września 2013

Pół roku mojego szcześcia




[wpis przeniesiony ze starego adresu]





          Dokładnie pół roku temu zauważyłam sączące się wody płodowe. Po długim spacerze w mroźną niedzielę synek mój postanowił przyjść na świat.


          Dziś patrząc na moje dziecko nie mogę uwierzyć, ze to już sześć miesięcy. Sześć miesięcy wielkiej miłości, poznawania siebie, cudownego zapachu, dotyku delikatnego ciałka. Pół roku większej niż dotychczas miłości małżeńskiej. Pół roku ogromnej odpowiedzialności za życie. Sześć miesięcy bycia rodziną. Miłość, radość i spełnienie.


          Dziś szczególnie intensywnie wspominam poród. Mam gęsią skórkę. Nie wierzę, że to było tak dawno, przecież pamiętam każdy moment. 


          Dziś zdałam sobie sprawę, że to pół roku trwało dłużej niż ma w zamiarze kolejne pół roku, następne i każde po nim. Teraz czas będzie pędził.



        Dziś wiem, że Antoni już w niczym nie przypomina noworodka, którego Michał nosił w trzeciej dobie życia po mieszkaniu pokazując mu kolejno kuchnię, pokoje, łazienkę, nawet toaletę. To nie ten sam dzidziuś, który miał chudziutkie paluszki, nieproporcjonalnie wielkie stopy i który w każdym ubranku wyglądał jak okruszek.



          Pamiętam pierwsze chwile, nasze wspólne. Byliśmy we trójkę. Jego maleńka główka, wąskie paznokietki, ciemna skóra i czupryna! Pamiętam, że po połowie byłam smutna i szczęśliwa, że nadszedł wieczór i Michał pojechał do domu: szkoda, że nas zostawił, ale wspaniale, bo zostałam z synem sama. Łapczywie pochłaniałam jego zapach. Dotykałam uszka i maleńki, opuchnięty nosek. Karmiłam. Nie spałam, patrzyłam na niego. W kółko powtarzałam sobie, że to rzeczywistość, nie sen. Że mogę zasnąć, a to szczęście maleńkie nie zniknie. Syneczek nasz, mój.


          Pamiętam pierwszą noc po powrocie ze szpitala. Nie spałam. Leżałam przytulona do Michała, patrzyłam na naszego syna i głośno szlochałam. Tak, płakałam ze szczęścia. Michał nie wiedział jak mnie uspokoić, wcale nie musiał. To były dobre łzy. Łzy spełnienia, miłości, nieopisanej radości.



          A dziś? Dziś Antoni prezentuje w dziecięcym uśmiechu dwa bielutkie ząbki, posadzony siedzi i ani mu w głowie przewroty. Ma swoje ulubione zabawki, zna codzienne rytuały. Dumny jest jak paw kiedy siada z nami do stołu. Przytula się do taty, kiedy ten wróci z pracy. Uwielbia kąpiele i przytulanki w łóżku. Sika w pieluchy i do nocnika. Uspokaja się w chuście, tymczasem powiedział stanowcze "nie" dla wózka. Waży prawie 10,5 kg. Jest cudowny.





          Dziś już nie płaczę, bo wiem, że to szczęście trwa. Jestem matką i to się już nigdy, przenigdy nie zmieni.



          Każdego dnia dziękuję Bogu, że mamy Antoniego. 




piątek, 20 września 2013

Zima, zima, zima, pada, pada...




[wpis przeniesiony ze starego adresu]





            Tak już tęskno mi do zimy! Wczoraj byliśmy z meniem na spacerze i tak sobie właśnie rozmawialiśmy o niej.


           Ach, żeby tak spadł już ten śnieg, przykrył ulice (i smutki moje). Zimą już niczym nie będę się martwić, no niczym. Będę spokojna i uśmiechnięta, już nie "zmarnieję" jakby to babciusia powiedziała. O matko. A wrzesień to mój ulubiony miesiąc, szkoda tylko, że w pełni nie mogę się cieszyć.


          Historia powtarza się po raz setny, ale tym razem czuję realne zagrożenie. Wszystko będę musiała poprzesuwać na tej uczelni, nie wiem nawet czy to się tak da. Ech, nie lubię.

           Z Nowym Rokiem postaram się przykleić do akcji Żelikowskiej -  baner dumnie przyklejony z lewej strony mojego blogu - "Walka o siebie". 




          Ale hola, hola, nie jest aż tak źle! Tzn jest, naprawdę, ale mam jeszcze inne płaszczyzny życia^^ Np. w przyszłym tygodniu przyleci do mnie nowa chusta! Leo Marine 4,1 m, 100% bawełny. W pięknym granatowym kolorze. Nie pasiak. Ach, cudnie! Taki prezent sobie robię, a co!


           W niedzielę robię najazd na Kubiczkowo, muszę mebelki pooglądać. Niech też ciasto na mnie czeka. 



          No ale co z tą zimą. No. Zamykam oczy i widzę ten prószący śnieg za oknem. Michał Buble z głośników, ogień na stoliku, pomarańcze, mleko z cynamonem, moje ukochane czerwone kubeczki i Antuan pewnie już raczkujący. Spokój i cisza, melancholia, mąż grzejący stópki. 

          



           Tak niewiele a tak dużo. No taki jakiś mam zły czas. I sobie z rana (około 3:30 - Anteczek obudził mnie na siku^^) popłakałam, bo siostra moja cieszy się, że matką jest. O ja też się cieszę.



          I weź człowieku bądź mądry. Gadam jakieś głupoty. Chciałabym, żeby był już następny tydzień, no cóż, porażka mnie nie ominie, ale już chciałabym mieć to za sobą (może wcale nie pojadę?...). No i spotkam się z paroma osobami, bo poprzestawiałam umówione "randki" na inny czas. Porobię zdjęcia, pokażę "światu" pieluszkę i bluzkę (bluzka już noszona, jest mega!) Ech, no już, czasie, przyspiesz trochę...




          Jak to było? Coś z głową i popiołem... Tak przyznaję się, mea culpa.

          To nic nie zmieni. Czarna dupa i tyle. Dobrze, że mam swoje własne, osobiste, moje, mojuteńkie, najmojsze, prywatne słoneczko, które właśnie chrapie zatkanym noskiem w pokoju obok.





          I jeszcze jedno. Pozdrawiam koleżankę, która wczoraj jednym sms poprawiła mi humor. Otrzepałam się przy robieniu obiadu (i popłakałam sobie ze szczęścia i radości - nie byłabym sobą...) i przestawiłam myślenie z uczelni na Dom. Dzięki!