wtorek, 24 września 2013

Pół roku mojego szcześcia




[wpis przeniesiony ze starego adresu]





          Dokładnie pół roku temu zauważyłam sączące się wody płodowe. Po długim spacerze w mroźną niedzielę synek mój postanowił przyjść na świat.


          Dziś patrząc na moje dziecko nie mogę uwierzyć, ze to już sześć miesięcy. Sześć miesięcy wielkiej miłości, poznawania siebie, cudownego zapachu, dotyku delikatnego ciałka. Pół roku większej niż dotychczas miłości małżeńskiej. Pół roku ogromnej odpowiedzialności za życie. Sześć miesięcy bycia rodziną. Miłość, radość i spełnienie.


          Dziś szczególnie intensywnie wspominam poród. Mam gęsią skórkę. Nie wierzę, że to było tak dawno, przecież pamiętam każdy moment. 


          Dziś zdałam sobie sprawę, że to pół roku trwało dłużej niż ma w zamiarze kolejne pół roku, następne i każde po nim. Teraz czas będzie pędził.



        Dziś wiem, że Antoni już w niczym nie przypomina noworodka, którego Michał nosił w trzeciej dobie życia po mieszkaniu pokazując mu kolejno kuchnię, pokoje, łazienkę, nawet toaletę. To nie ten sam dzidziuś, który miał chudziutkie paluszki, nieproporcjonalnie wielkie stopy i który w każdym ubranku wyglądał jak okruszek.



          Pamiętam pierwsze chwile, nasze wspólne. Byliśmy we trójkę. Jego maleńka główka, wąskie paznokietki, ciemna skóra i czupryna! Pamiętam, że po połowie byłam smutna i szczęśliwa, że nadszedł wieczór i Michał pojechał do domu: szkoda, że nas zostawił, ale wspaniale, bo zostałam z synem sama. Łapczywie pochłaniałam jego zapach. Dotykałam uszka i maleńki, opuchnięty nosek. Karmiłam. Nie spałam, patrzyłam na niego. W kółko powtarzałam sobie, że to rzeczywistość, nie sen. Że mogę zasnąć, a to szczęście maleńkie nie zniknie. Syneczek nasz, mój.


          Pamiętam pierwszą noc po powrocie ze szpitala. Nie spałam. Leżałam przytulona do Michała, patrzyłam na naszego syna i głośno szlochałam. Tak, płakałam ze szczęścia. Michał nie wiedział jak mnie uspokoić, wcale nie musiał. To były dobre łzy. Łzy spełnienia, miłości, nieopisanej radości.



          A dziś? Dziś Antoni prezentuje w dziecięcym uśmiechu dwa bielutkie ząbki, posadzony siedzi i ani mu w głowie przewroty. Ma swoje ulubione zabawki, zna codzienne rytuały. Dumny jest jak paw kiedy siada z nami do stołu. Przytula się do taty, kiedy ten wróci z pracy. Uwielbia kąpiele i przytulanki w łóżku. Sika w pieluchy i do nocnika. Uspokaja się w chuście, tymczasem powiedział stanowcze "nie" dla wózka. Waży prawie 10,5 kg. Jest cudowny.





          Dziś już nie płaczę, bo wiem, że to szczęście trwa. Jestem matką i to się już nigdy, przenigdy nie zmieni.



          Każdego dnia dziękuję Bogu, że mamy Antoniego. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz po sobie ślad. Śmiało, komentuj!