niedziela, 21 września 2014

Przeciwieństwa




Mojego męża dłoń męska, silna, duża. Dająca nam poczucie bezpieczeństwa.
Dłoń naszego synka krąglutka, pełna, z małymi pulchnymi paluszkami. Ciekawa wszystkiego co nowe.
Moja dłoń kobieca, z obrączką, z długimi ozdobionymi paznokciami. Ciepła jeszcze od pieszczot dziecka.
Jej dłoń inna niż pamiętam: niewiarygodnie chuda, tętniąca powolnie przepływającą krwią, skóra wciąż miękka, zimna po nocy, rozgrzana od naszych uścisków. Szukająca naszej obecności i leciutko zaciśnięta po jej znalezieniu.





Moje usta pomalowane czerwienią, pełne, smutne.
Męża wilgotne, duże, smutne.
Antuana maleńkie, uślinione, rozbawione.
Jej są płaskie, suche, mniejsze niż kiedyś. Spokojne lub wykrzywione grymasem bólu. Na szczęście nie są smutne.



My smutni.
Ona spokojna.


My się godzimy z tym co już nastąpiło i z tym co ma nadejść.
Ona pogodzona czeka na swój ziemski finał.


W sobotę byliśmy na ślubie. To święto miłości.
Jednocześnie przeżywamy wielki smutek.
Niesamowicie trudne doświadczenie to było.


Usypiam Antoniego do nocnego snu. Zjadł kolację, teraz ssie mleko, ja głaszczę go po główce. Ja matka i mój syn.
Mąż mój w pokoju odległym w tym momencie o całe życie czuwa nad Nią. Podał leki uśmierzające ból, napoił trzema łyżkami wody, głaszcze ją po dłoni i po spokojnym czole. On syn i jego matka.



          Siedzę obok i trzymam Jej dłoń. Głaszczę, dotykam długich palców, rozmyślam nad pracą, którą mają za sobą. Przybiega Antoni znudzony i rozczarowany brakiem mojej obecności. Pora drzemki, a on się uderzył i teraz płacze. Wciągam go jedną ręką na kolano, ukoję go tuleniem tu w pokoju, nie chcę od Niej odejść teraz. On znalazłszy pierś uspokaja się, zaczyna miarowo oddychać. Zasypia. Ona też już śpi. Trwam między nimi. Trwamy razem.
Ja silna, witalna, zdrowa, przy nadziei.
We mnie dzieciątko, które dopiero zaczyna żyć. Słyszy moje serce, mój oddech, czeka na pojawienie się.
W ramionach tulę syna, którego uczymy świata, emocji, uczuć. Ssie moją pełną pierś, która pełna jest życia.
Ona leży obok na schyłku swojej doczesnej drogi. Ma za sobą tak wiele doświadczeń. Teraz jest w letargu, czeka na progu przejścia.

       Czułam się w tamtej chwili jak cząstka Kosmosu nie mająca na nic wpływu, trwająca, będąca koniecznością, powołana do działań, ale bezsilna. W jednym pokoju życie stałe - moje, życie młode - Antuana, początek życia we mnie i obok innego życia koniec, które stykają się za pomocą dwóch kobiecych dłoni.



          Chciałabym zamknąć się w skorupie, w jaskini, w pokoju, w czymkolwiek i wilgotnie od łez przeżyć emocje. Mój smutek i żal. Wypłakać się głośno i mokro. Nie tłumaczyć nic mojemu małemu chłopczykowi. Nie wstydzić się przed mężem, że zabieram mu prawo do smutku, bo swym płaczem wymuszam by to on był silniejszy ode mnie. Nic nie mówić, wyć tylko w poduszkę. Tylko ja, poduszka i kołdra. I deszcz żeby padał wtedy i dzwonił o parapet.
Chciałabym spotęgować uczucie spokoju i zrozumienia dla tej sytuacji, wszak i takie uczucia mam. Ale to tylko przebłyski gasnące wśród codzienności, która nieubłagana dzieje się codziennie bez względu na tragedię, którą przeżywamy.



          Bardzo trudne to wszystko. Pod jednym dachem spotyka się radość i smutek. Spokój i strach. Życie i śmierć. Będzie nowy człowiek, starego będzie brak.








8 komentarzy:

  1. Maryś, opisałaś to tak poruszająco. Łzy i mi płyną... Tak przeogromnie mi przykro, że tak musi być.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brak mi słów Maryś... Bardzo mi przykro, jestem myślami z Wami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękny-łagodny a jednak totalnie poruszający-tekst Mamuszko. Bardzo mi przykro. Trzymajcie się.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisałam Ci to już i napiszę raz jeszcze. To niesamowite, że Ona ma Ciebie. W dzisiejszych czasach relację na tej płaszczyźnie są zwykle przepełnione jadem i zawiścią. Ty jesteś oddana, pomocna. Kochasz ją całym sercem, to się czuje, a ja widziałam na własne oczy Waszą więź.

    Ciężki czas nastał.
    Z ciężką lekcją przyszło Wam się zmierzyć, tym bardziej, że lekcja ta odbywa się w Waszym domu.
    I jakie to przykre, że jeden odchodzi, by drugi mógł przyjść.
    Nie zrozum mnie źle, ale przesyłam Wam moce byście nacieszyli się tymi chwialami jakie Wam zostały! Pamiętaj, że oferuję swoją pomoc i czekam na wyraźną prośbę!

    Ściskamy Was i ściskamy Ją - tą silną kobietę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie pamiętam jak było to dokładnie w jednym wierszu ks. Twardowskiego, ale sens był taki: gdy się człowiek rodzi, wszyscy się cieszą, on jeden płacze, a gdy umiera wszyscy szlochają, on jeden się uśmiecha. Śmierć może być dobra. Widziałam różną (przed maturą chodziłam przez rok do hospicjum), widziałam taką w cierpieniach, w bólu i buncie, ale i doświadczyłam spokojnej, radosnej...? Może i nawet. Mój dziadek umarł w domu - uśmiechnął się przed samą śmiercią. Babcia mojego męża umarła gdy byłam w ciąży z Młodą. Pamiętam jak jechaliśmy 100 km pożyczonym samochodem, żeby się jeszcze z nią zobaczyć (była wspaniałą kobietą, miała 89 lat, chorowała, trzeba było się śpieszyć). Umarła w Wielkanoc. Dzień wcześniej zobaczyła wszystkie wnuki i dzieci. Zasnęła.
    Okrutne jest to, gdy śmierć przychodzi zbyt szybko, ale ja wierzę, że Ktoś u góry ma plan, we wszystkim. I śmierć jest tak jak narodziny - naturalną częścią życia.
    Nic nie możecie zrobić?
    Kochacie!
    Robicie wszystko co trzeba.
    Przesyłam uściski i dobre myśli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam Cię czytać.Piękne to...

    OdpowiedzUsuń
  7. pięknie napisane i porównane ale jakże smutne ...

    OdpowiedzUsuń
  8. Moja malutka Marysia <3 przytulam ile tchu!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz po sobie ślad. Śmiało, komentuj!