wtorek, 29 kwietnia 2014

Kubeczek menstruacyjny - LadyCup




           Pewnego razu, będąc jeszcze w ciąży, przeczytałam u Mamy Kangurzycy post o cudeńku dla eko-mam. Byłam wstrząśnięta, zaskoczona, zaciekawiona. "Chyba spróbuję" pomyślałam i mniej - więcej coś w tym tonie napisałam w komentarzu.



          Przyjaciel mój pan Okres przyszedł szybciej niż się spodziewałam - byłam optymistką licząc, że przynajmniej na rok zapomnę jak to jest być "w pełni sił kobiecych". No cóż, natura nie wybiera, okres przyszedł wcześniej.


          Wraz z jego powrotem przyszły myśli o kubeczku. "No cóż, spróbuję" pomyślałam.


          Doskonale się złożyło wszystko w czasie, podjęłam współpracę z firmą produkującą owe kubeczki menstruacyjne i właśnie taki kubeczek chcę Wam przedstawić.







           Spodziewam się, że jest jeszcze wiele kobiet, które nic a nic o owym wynalazku nie słyszały, zatem na wstępie słów kilka od producenta:


  1. 100% pełnowartościowa alternatywa dla podpasek higienicznych i tamponów
  2. najmodniejszy produkt z zakresu higieny intymnej dla kobiet
  3. łatwy w użyciu
  4. „oszczędny wobec środowiska naturalnego“ – w przypadku prawidłowej konserwacji można go używać nawet 15 lat
  5. ekologiczny i ekonomiczny – zwrot kosztów kupna LadyCup już po 4 miesiącach
  6. wykonany z najbardziej elastycznego silikonu
  7. posiada optymalne rozmiary i gładka powierzchnie – łatwe w użytkowaniu i konserwacji z najwyższej jakości niemieckiego silikonu lekarskiego, używany wyłącznie w przemyśle farmaceutycznym i spożywczym



          Ale... Jak to? Gdzie? Jak?


          Otóż, to bardzo proste - kubeczek służy nam zamiast (nie)higienicznych tamponów. Aplikujemy go do wewnątrz ciała i ... na tym koniec! Opróżniamy co pewien czas - w zależności od obfitości krwawienia, opłukujemy i znów aplikujemy.


          Proste? Proste!



         A ja?
       

           Spośród wielu, wielu różnych modeli wybrałam sobie czerwony kubeczek z woreczkiem w wisienki:





          W opakowaniu kubeczka, niestety, nie znalazłam instrukcji użycia w języku polskim, natomiast rysunki przy tych obcojęzycznych były dla mnie jasne i zrozumiałe. Obecnie na stronie sklepu dostępne są instrukcje w różnych językach, można sobie ściągnąć (tu bezpośrednio PDF).

          Przed pierwszą aplikacją kubeczek wyparzyłam i do tej pory używam go zgodnie z zaleceniami.
      
         Antenkę obcięłam już przed pierwszym użyciem, bo wydawała mi się bardzo długa i obawiałam się uczucia dyskomfortu.


          Na stronie producenta można znaleźć informacje pomagające wybrać odpowiedni rozmiar kubeczka:

S(mall) – odpowiedni dla kobiet, które nie rodziły lub dla kobiet poniżej 25. roku życia
L(arge) – odpowiedni dla kobiet, które rodziły lub dla kobiet powyżej 25. roku życia


          Jednak nie zgadzam się z nimi. Z zamieszczonej tabeli (o tutaj) na stronie LadyCup wynika, że powinnam wybrać rozmiar większy (L), bo już rodziłam oraz rozmiar mniejszy (S), bo (w momencie wyboru) nie miałam skończonych 25 lat. Przemyśliwszy sytuację wybrałam kubeczek większy - za chwilę miałam skończyć te 25 lat. Niestety to nie był dobry wybór. Uważam, że mój kubeczek jest za duży dla mnie, nie zawsze jest mi w nim wygodnie, czasem mam problem z aplikacją.


           Mam zamiar sprawić sobie nowy mniejszy kubeczek, a ten poczeka na używanie jakiś czas - pewnie po kolejnym/kolejnych porodach będzie w sam raz.


          Mimo zgrzytu z wielkością LadyCup, jestem szalenie zadowolona z pomysłu takiej higieny - tamponów nie używam od baaaardzo długiego czasu, do tej pory wybierałam podpaski. Dziś, stosując kubeczek od kilku miesięcy, wiem, że nie wrócę do tamtego typu zabezpieczenia. Kubeczek LadyCup daje totalne uczucie czystości, jest komfortowy, zapakowany w ładny nic-nie-sugerujący bawełniany woreczek i tani - wystarczy tylko przeliczyć sobie finanse wydane na inne środki higieny. Kubeczka można używać zawsze i wszędzie: w ciągu "zwykłego dnia", na basenie, na rowerze, w sukience czy obcisłych spodniach!


          Więcej o tym kubeczku przeczytacie na stronie sklepu: www.kubeczekmenstruacyjny.pl



          Czy znacie LadyCup? Lubicie?  Myślałyście kiedyś o takiej eko-higienie?



           

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Instatydzień 28.04.2014





           Przenoszę instapost na poniedziałek - bo szkoda mi czekać ze wspomnieniami sobotnimi i niedzielnymi aż do następnego tygodnia. Tydzień poprzedni pod znakiem wyzdrowień, pierwszych spotkań i spacerów. Trochę słońca i piękny spacer w deszczu. Nowy kocyk, pyszna tarta i takie tam inne.












<3

Nasz nowy look

Stópka nowopoznanego kolegi. I kawałeczek skarpetki cioci<3

Piękny, piękny spacer! Pierwsza ulewa.



Próbny piknik w dużym pokoju^^

Rabarbar za kratkami

Pierwsze spacerowo brudne spodnie. Cudownie!




czwartek, 24 kwietnia 2014

12. i 13. miesiąc naszego dziecka





            Z powodów wielu nie było podsumowania Anteczkowego  12. miesiąca. Nic straconego, zaraz, ku pamięci, zapiszę jaki rezolutny jest nasz chłopiec. Niestety, zatarła nam się granica 12. i 13. miesiąca, zatem zapiszę stan obecny.



          W przeddzień Antkowych urodzin świętowałam ja. Cały czas chodziłam jak oszalała z radości, wzruszenia i miłości. Przeczytałam sobie opis narodzin syna, zamykałam oczy, słuchałam naszej muzyki KP i oglądałam albumy ze zdjęciami - z sesji ciążowej i pierwszy z małym Antuanem. Cały dzień byłam jakby nieprzytomna z tych emocji. Celebrowałam każde wspomnienie, łapałam każdy impuls biegnący po neuronach uruchomiony jakimś wspomnieniem - te pieluszki, ta koszulka, słowa męża, moja niechęć do nocy w szpitalu, pomalowane na czerwono paznokcie (ale sobie umyśliłam^^).




        W nocy płakałam z radości i wspomnień. Pamiętam jak gładziłam brzuch w szpitalnym łóżku mówiąc do Bobasa:
- Do zobaczenia synku.

         Rany, jaka ja byłam wtedy podniecona czekaniem na swoje dziecko. Nie pamiętam nawet jakie to uczucie: czy ciekawość jego wyglądu? czy chęć przytulenia? powąchania? czy chęć przeżycia tego cudu? Wiem jedno - co roku będę przeżywać to święto, celebrować chwilę jego urodzin i moich - moich jako matki. Będę wracać myślami i sercem do tej marcowej niedzieli i tego marcowego poniedziałku. Daj Boże kolejny taki cud! Znów się wzruszam!





          Ale nie o tym miało być. Miało być o moim malutkim synku, który kiedyś był jeszcze mniejszy, a teraz to już pełną parą jest chłopczykiem - już nie dzidziusiem.








          Oryginalna, jak żadna mama nie będę - nie wiem kiedy moje dziecko tak dorosło! Pomijam fakt, że "urosło", bo przyzwyczaiłam się do jego tempa wzrostu - z każdym miesiącem, tygodniem, dniem. Dość, że napiszę, że nosi ubranka dla 2-3 latków, buty w rozmiarze 22-23, sięga głową (nie brodą, noskiem po prostu) ponad stół, a czapkę mu kupiłam ostatnio na przedział wiekowy... 3-6 lat!





           Antek nas zadziwia po stokroć.


           Nie zacznie posiłku, jeśli nie ma widelca/łyżki - nawet, jeśli w zamiarze ma jedzenie ręką. Radzi sobie widelcem doskonale, pięknie trafia do buzi. Łyżką tylko lepkie pokarmy, które się przykleją, bo inaczej wszystko spada. Nożem klepie chleb naśladując smarowanie masłem.
           Je wszystko, nie smakują mu tylko niesolone ziemniaki, więc ich nawet nie rusza. Pije wodę, czasem dostanie mu się moja herbata - jeśli bardzo chce. Picie wyłącznie z normalnego kubeczka, szklanki czy prosto z butelki z zakrętką - systemu niekapka nie rozpracował, butelkę ze smoczkiem raz obdarzył zainteresowaniem - bo Miły Szu miał. Skończyło się na pogryzaniu smoczka, nic wody nie ubyło.
           KP, to wiadomo. Postanowiłam karmić tylko w domu, na spacery (jak już będziemy zupełnie zdrowi...) obowiązkowo osobne picie - co się tam będziemy cycusiać na placu zabaw jak możemy swobodnie na kanapie w domu.
           Z cukrem to wyszło tak, że pierwsze ciasto jakie dostał, to był jego tort urodzinowy zrobiony przez moją siostrę. Zasmakowało mu, ale następnego dnia, kiedy tort przeszedł słodkością - Antek chciał, dostał kawałek i... wypluł z miną obrażoną: "jak mogłaś mi to dać?". Obecnie mamy w kuchni kartonik z ciasteczkami z biocukrem jakiejś znanej firmy (Ąte dostał w prezencie)  - jak Ąte zobaczy pudełeczko, to chce jedno ciasteczko. Daję. Ale jak kartonik się skończy, to nie kupię kolejnego.
           A, przypomniało mi się. Jako przegryzkę, np. na spacerze, Ąte dostaje bułę z ziarnem - z Lidla, Kłosa czy ogólnie jakąś. Nie słodką. Czasem panie w sklepie patrzą na mnie z politowaniem, że "on na pewno tego nie zje", bo podobno dzieci nie lubią ziaren i wypluwają takie cuda. Otóż nie. Antoni klaszcze radośnie na widok buły z ziarnem.
          Za kocie chrupki już się nie łapie.



            Obowiązki domowe Antuan opanował do perfekcji. Są dwie opcje: albo ja bez ustanku chodzę i ścieram, wycieram, zamiatam i odkurzam i Ąte robi to na moje podobieństwo lub, opcja druga - mamy w domu taki patologiczny bałagan, że syn sam postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i sprząta ten rozgardiasz. Ukochał sobie odkurzacz (najlepiej wyłączony), ze szczotką uczył się chodzić, a mop traktuje jak trzecią rękę - na większości domowych zdjęć ten mop jest na drugim planie - ot, ulubiona zabawka.
           Antek doskonale wie gdzie jest kosz, wyrzuca doń wszystkie śmieci i nieśmieci, cóż z tego, że czasem wyrzuci papierek do kosza na brudną bieliznę... Toć kosz to kosz^^.
           Antuan zyskał miano starszego zamykatora domowego - chętnie zamyka lodówkę, szuflady, wszystkie drzwi, butelki i słoiki. I maselniczkę. I torbę. I muszlę WC. I laptop. Ach, i książeczki też. Ogólnie wszystko co da się zamknąć. Czasem bije sobie przy tym brawo.
           Pranie opanował do perfekcji - wkłada i wyjmuje wszystko z pralki. Mokre pranie, zanim je gdzieś rzuci, roztrzepuje jak ja. Brudne wkłada do bębna i dociska jeszcze samochodzikiem lub książeczką. A jak się mieszczą to je tam zostawia. Ja matka czujna jeszcze nie wyprałam dodatkowej rzeczy, ale muszę uważać. Czasem moje klapki znajduję w pustej pralce, ale gdybym je nosiła jak należy, to nie byłoby tematu.
          W ogóle roznosi rzeczy i zostawia gdzie bądź. Poproszony o podanie jakiegoś przedmiotu będącego w jego zasięgu chętnie go znajduje i nim się bawi. A potem zostawia gdzieś na dywanie. Czasem coś przyniesie, ale tylko podany do ręki przedmiot i na relacji mama-tata lub tata-mama.


          Antek doskonale się z nami porozumiewa. Rozczula mnie po stokroć (i czasem męczy), kiedy łapie mnie za rękę i prowadzi gdzieś, po coś. Np. żebym złożyła mu rury do odkurzacza albo podniosła go do zlewu, bo chce wrzucić tam brudny widelec, albo (wczoraj!) do łazienki, bo pieluchę trzeba zmienić. Albo na kanapę, bo czas się poprzytulać. Albo na dywan czytać książki, budować zwierzątka z klocków czy co tam innego. I wiele, wiele innych sytuacji. Na początku to było tak, że łapał mnie za stopę i musiałam skakać za nim, a na próbę zamiany stopy na dłoń wpadał w złość. Musiała być stopa. Teraz już wie, że może za rękę lub palec u niej mnie złapać. Za stopę się bierze kiedy chce żebym tą stopą coś zrobiła - np. pomachała Michałowi siedzącemu w toalecie przez dziurkę na kota. O mniej więcej tak:







          Chętnie się ubiera, wie, że czapka na głowę, skarpety i buty na stópki. Przy zakładaniu kurtki wystawia rączkę i potem szykuje drugą. Z rozpiętym kapciem przyjdzie i wyciągnie nóżkę na znak, że trzeba zapiąć.


          Podczas kąpieli sam próbuje myć rączki i brzuszek. Nie panikuje przy myciu głowy, ale nie przepada za tym. Czyszczenie uszu ok, ale zęby... Zęby mógłby myć przy każdej zmianie pieluchy - z przewijaka ma dobry widok na kubek ze szczoteczkami. Wie jak posługiwać się szczotką do włosów. Zwykle nie fisiuje przy zmianie pieluchy, ale czasem zdarza mu się fikać koziołki. Np. ostatnio próbuje zejść z przewijaka jak z łóżka czy kanapy - odwraca się na brzuszek i nogami szuka podłogi... Zawał murowany. Kąpiele lubi, zwłaszcza zabawę korek-odpływ. Po kąpieli, niezmiennie, no może z małymi wyjątkami, idziemy prosto do sypialni, przytulamy się, dostaje pierś i zasypia po jakimś czasie.


          Rano wita się z nami przytulasami, drapaniem po pleckach (ja jego lub on tatę... a gdzie w tym wszystkim moje plecy!?). Kiedy widzi, że my jeszcze nie myślimy o wstawaniu - podchodzi do parapetu i szuka psów i gołębi na dworze. Robi wtedy "off! off!" na widok psa i "grrrrr" na widok ptaków. A jak na parapet podejdzie też Tita to Antuan  mówi "kkkkkkkk" lub też "off! off!".


           Ogólnie mówi coraz więcej, opowiada po swojemu babci co robił, jak spał, co mama od niego chciała. Słyszymy piękne "mama", "baba" z akcentem na drugą sylabę oraz, moje ulubione, szeptane "tatej" kiedy Michał wraca do domu. "Tatej" to tatuś, Ąte wtedy szepcze słodko i biegnie machając kuperkiem na przywitanie z ojcem. Jest też zwykłe "tata", "da", "papa", "nie", "sysy", "tak", "ba", "ce", dzisiejsze "tu" i może jeszcze coś by się znalazło, ale to już typowo onomatopeje: "bruuuum", "bbbbb" i tego typu. A, i jeszcze czasem pyta "co to", ale bez wyraźnego zaakcentowania znaku zapytania. Ale za to pokazuje paluszkiem tę rzecz, o którą pyta.


           Przez chorobę jego, a potem moją, zarzuciłam trochę NHN: na noc pielucha, w dzień czasem uda się skorzystać z nocnika (po drzemce), ale na dwór nie wychodzimy, więc prawie całość nam się rozjechała, a szkoda. Obecnie używam wyłącznie kieszonek, bo jedną dostałam do testowania i sprawdziła się w 100%, więc dałam szansę pozostałym i oto proszę - nie muszę roztrzepywać tetry teraz! Mniej prania i więcej czasu dla nas.


           Jeszcze na koniec o ulubionych zabawkach/zabawach Antuana. Ogólnie - mogłabym pokusić się o ryzyko, że bez zabawek da się żyć. Ąte jest żywo zainteresowany "dorosłymi" rzeczami - wałkiem do ciasta, pojemnikami na żywność, klamerkami, gazetami, kluczami, butami, pralką, piekarnikiem i tak dalej. Wszystko traktuje na poważnie - smarowanie chleba i rozburzanie konstrukcji klocków. Zwykle zajmie się sam zabawą na jakiś czas, ale lubi towarzystwo rodziców - choćby sam fakt przebywania w jednym pomieszczeniu. Zdecydowanie bardziej lubi klocki i fajne książeczki niż niefajne książeczki i pluszaki. Lubi wchodzić do miski na pranie i jak pisałam wyżej - pracę z mopem. Bardzo lubi się huśtać. Dostał od babci Reni (mojej Muchy) na urodziny huśtawkę, czekamy na zawieszenie w pokoju.









I tak ogólnikowo:

           Antek śmieje się w głos, zwłaszcza kiedy my wybuchamy śmiechem. Tak wypycha ten śmiech z żołądka i cieszy się, że zrozumiał dowcip. A my znów się śmiejemy.
            Przytula się do nas poproszony i tak o, kiedy ma potrzebę.
           Czasem wpada w furię (tak, w furię, nie w zwykłą złość), kiedy nie potrafi nam czegoś przekazać. Uderza wtedy głową o podłogę, krzyczy, jest cały upocony. Przechodzi to za chwilę i Antek daje się przytulić. Zwykle jest wtedy już bardzo zmęczony i zostaje w naszych ramionach na dłużej.
           Chustonoszenie ever the best, nie muszę pisać.
           Raz zdarzyło się, że po drzemce sam wstał, zszedł z kanapy i przyszedł do mnie do kuchni. Byłam zszokowana!
           W samochodzie jest coraz lepiej, chociaż i tak zdarzają się ciężkie podróże.
           I jeszcze stan uzębienia... Na fb pisałam, że wyszły piątki. Nie, to jednak czwórki są. Teraz czekamy na dolne.
           A grzywkę trzy razy mu już podcinałam.



       Tak w skrócie, bo mogłabym pisać godzinami, a nie sposób na raz przypomnieć sobie wszystkiego czym zaskakuje nas nasz chłopczyk. Jedno jest pewne - każdy dzień przynosi coś nowego i za każdym razem puchniemy z dumy.





wtorek, 22 kwietnia 2014

I po Wielkiej Nocy!




          To były, bez wątpienia, moje najweselsze Święta Wielkanocne!





         Pomimo chorób, które nas nawiedziły, cieszyliśmy się sobą, chodziliśmy na spacery, uciekaliśmy przed burzą, zajadaliśmy pyszne (z pewnością - ale do końca nie wiem,  nie czuję jeszcze...) ciasta. Upiekłam pierwszy raz mazurka, zapomnieliśmy, że na żurek mieliśmy specjalny chlebek kupiony, a w poniedziałek udało mi się pierwszej schlapać Michała przy radosnym pisku Antka.



          Niedziela w domu, poniedziałek na działce - rozpoczęliśmy sezon grillowy. Mam nadzieję, że całodzienne hasanie po dworze nie wyjdzie Ąte bokiem.


           W sobotę moi chłopcy poszli święcić jedzenie, bo ja niedomogłam, a wichura za oknem wcale nie napawała mnie optymizmem. W ten dzień zajęliśmy z meniem kuchnię i robiliśmy pyszności. Mało, bo mało, ale zawsze^^.








            W niedzielę (to nowość dla nas) stołowaliśmy się przy stole z obrusem i ku mojemu zdziwieniu - Antek nie był zainteresowany ściąganiem wszystkiego z góry. No cóż, miał ciekawsze zajęcie... wcierał namiętnie, oj jak bardzo namiętnie, jajko (poświęcone, rzecz jasna) w dywan. "Słodki maluszek", yyyhmmm^^. Ku pamięci dodam, że jak szalony domagał się widelca przed rozpoczęciem jedzenia. Zatem dostał owy widelec i... zaczął paluszkami wcinać (wciągać, dosłownie!) sałatkę. A potem dokładkę. A kolejną (chcianą dokładkę) malowniczo wkomponował w dywan (symetrycznie do jajka). A potem jeszcze miliardy klocków na tym dywanie były i tyleżsamo książeczek. A my na spokojnie oglądaliśmy białe niedźwiedzie popijając przy tym czarną kawę. A potem długi spacer na groby, na plac zabaw, chwila z moim bratem i już wieczór się zrobił.









          W poniedziałek z rana zebraliśmy się na działkę - to był świetny pomysł. Antek dokazywał cały dzień! Jaki on był radosny! Chodził i chodził, i chodził. Przekładał kamyki z podjazdu, próbował jak smakują. Bujał się na huśtawce i hamaku. Bawił się piłką i wesoło dopingował nas kiedy odbijaliśmy. Sam (!) odpychał się na szczycie zjeżdżalni, żeby wpaść Michałowi w ramiona. Zjadał ze stołu za trzech i domagał się picia. Jadł piersi grillowane, pomidory, fasolę, buraki, chleb, zupę chrzanową z jajkiem i wszystko inne na co miał ochotę. Spał w plecaku. Jak cudownie spędzać święta ze swoim dzieckiem!






Związani na zawsze <3





            Ja w tym czasie trochę odpoczęłam, nabyłam się z nimi. Na chwilę zapomniałam o smutkach, śmiałam się często i dużo. Zrozumiałam, że święta nie są tylko od siedzenia przy stole, choćby w najmilszym towarzystwie. Święta to czas, kiedy obok przeżyć religijnych, należy zrobić coś dla siebie - należy pozytywnie naładować swoje akumulatory. W zależności co kto lubi. Ja lubię Michała i Antoniego. I myśli o nowym dziecku.











wtorek, 15 kwietnia 2014

Spotkanie Blogujących Mam z Mama Silesia




        O jak ja się cieszyłam na to spotkanie! Jak ja czekałam na ogłoszenie uczestników! Jak ja trzymałam za siebie kciuki!



          I udało się, stało się! Byłam jedną z mam, które miały możliwość uczestnictwa w tym wydarzeniu. Radocha niesamowita i jak się okazało dzień wcześniej - stresu nie mało^^


         Ale do rzeczy, bo ja tu świergoczę, a czas pokrótce zrelacjonować ten meeting!



          W głowie wspaniałej kobiety o czarującym imieniu (i powalającym uśmiechu!) Judyty zaiskrzyła myśl o spotkaniu blogujących mam. Wzięła się dziewczyna zawzięła i do akcji ruszyła. Poruszyła pewne góry i ziemie, a potem inne przestworza do niej same się zaczęły zgłaszać! Miała Judyta nie mało pracy, wiele zadań do zrealizowania, obowiązek wybrania uczestniczek z wielu, wielu, wielu zgłoszeń. Miała też przy tym (jak sama mówiła) wiele zabawy i śmiechu. Dodatkowo informowała nas na bieżąco co i jak, była z nami w kontakcie i odpowiadała na masę mailowych pytań (np. moich^^).



Judytka z Mama Silesia


          I tak, dzięki jej mocy stwórczej, udało się nam spotkać i poznać OSOBIŚCIE. Specjalnie piszę capslockiem, bo to dla mnie wydarzenie niesamowite! Ludzie z Sieci na żywo! Łoooo!



            W ostatnią niedzielę marca spotkałyśmy się w B-fit w Katowicach. Byłam bardzo zestresowana, w głowie powtarzałam jak mantrę:
- Nie gadaj za dużo, nie gadaj za dużo, nie-gadaj-za-dużo, niegadajzadużo...



Właścicielka studia B-fit


         Co tu dużo kryć - miałam tremę. Chciałam przed spotkaniem przeczytać blogi dziewczyn, choćby ich wpisy z obecnego roku. Chciałam znać ich strony, imiona dzieci, pasje. Niestety, ze względów osobistych nie udało mi się to i bardzo żałuję. Znałam tylko Judytkę oraz Mamę Bunia i Ruby Soho (wszyscy się zachwycają tym nickiem tak jak ja!?).






           Na początku usiadłyśmy w kręgu i każda po kolei powiedziała o sobie "trzy słowa". To był bardzo dobry pomysł, bo mogłyśmy skonfrontować swoje ewentualne wyobrażenia z autorkami blogów. Jak dla mnie - podwójnie super, bo właśnie byłam trochę w plecy z ich znajomością. Wbrew mojemu zestresowaniu (które z każdą chwilą opadało) bardzo dużo zapamiętałam z tych "przedstawień". Większość dziewczyn (i ja! i ja!) używały zwrotów:
- Jestem (imię) z (nazwa bloga)
- Piszę o...
- Moje dziecko...
- Mój mąż wie/nie wie o blogu/czyta/nie czyta (i tu zwykle salwy śmiechu^^)













         Po rozmowach w kręgu przyszedł (spontanicznie!) czas na szybkie pogaduchy przed pierwszym planowanym wykładem. Rozmawiało się z dziewczynami jak ze starymi znajomymi - o wakacjach, o locie z dzieckiem, o spacerówkach, o ciuchach (w tym o rajstopach - a to ostatnio podobno dobry temat jest^^), o blogowaniu, o braku czasu - po prostu i bez żadnej żenady. Jak matka z matką.




























          Nasze pogadanki przerwała Ewa Mońka z Belisja, która miała wiele ciekawych rzeczy do pokazania i opowiedzenia. Jak się okazało, Ewa była współorganizatorką spotkania, Judytka często to podkreślała i głośno mówiła, że bez Ewy ani rusz. No a te ciasta, własnymi rękami przez Ewę przygotowane... mniam!






         Ewa jest brafiterką i jej wykład dotyczył wagi poprawnego doboru biustonosza i wszystko w tym temacie doskonale opowiedziała i pokazała.

           Kochane koleżanki, czy wiecie, że biust do stanika zbiera się aż z pleców? Tak, tak. Piorunujące wrażenie na mnie zrobiła ta wiedza, ale to jest fakt - dzięki dokładnemu ułożeniu biustu oraz skóry pod pachami, piersi wyglądają lepiej, czują się lepiej i są lepsze - zdrowsze!
           A wiecie, że biustonosz należy zapinać z tyłu nachyliwszy się do przodu? No ja nie wiedziałam - zapinam zawsze z przodu i potem okręcam całość i w efekcie zakładam ramiączka jak... szelki jakieś czy co...
          A pamiętacie, dziewczyny, o samokontroli?
          A wiecie, że źle dobrany biustonosz może być jedną z przyczyn raka piersi?
          A wiecie, że 80% ciężaru biustu powinno się opierać na pasie biustonosza a nie na ramiączkach?
          I jeszcze jedno - wiecie, że ten kawałek materiału pomiędzy piersiami (taki trójkąt), to on ma dolegać do naszego mostka?
          Ha! No właśnie. Jeśli nie wiedziałyście chociaż części z tych informacji - polecam udać się do Ewy do Belisja!














          Po ciekawym wykładzie o biustonoszach można było iść z Ewą do osobnego pokoju, poprzymierzać różne staniki i dowiedzieć się jaki mamy rozmiar biustu. Oczywiście skorzystałam - pobiegłam, pomacałam niektóre modele, przymierzyłam kilka i porozmawiałam sobie swobodnie z Ewą o biustach, ale też o jedzeniu^^




         Kiedy wróciłam z "przymierzalni" okazało się, że drugi wykład już trwa. Prowadziła go imienniczka Ewy - pani Ewa Kostoń z Nie wierzę w bociana. Prowadziła ożywioną (^^) dyskusję na temat seksualności małych ludzi i pytała co o tym sądzimy i kiedy, według nas, należy zacząć rozmawiać o tym z dzieckiem. Pod koniec wykładu pani Ewa pokazała nam kilka pozycji książkowych oraz zabawek, dzięki którym rozmowa z dzieckiem na ten temat powinna stać się bardziej swobodna.






          Jakoś nigdy nie miałam problemu z nazywaniem rzeczy po imieniu, ale w tej kwestii... No cóż... Nie widzę potrzeby zwracać się do dziecka tak formalnie - bo przecież i tak myję mu buźkę a nie twarz, łapki a nie dłonie, więc i wolę myć siuraka a nie penisa. Oczywiście Antuan jest mały, przyjdą z czasem pytania o fizjologię jego czy naszą - rodziców, a może i jakaś siostra się kiedyś "zdarzy" i co wtedy? No właśnie wtedy powiem mu jak się wszystko nazywa. Tylko, że... Ja mam chłopca i wydaje mi się ten temat łatwiejszy. Bo co z dziewczynką? Rozmawiałyśmy na forum o tym i wyszło podobnie - jeśli jest siurak, to jest i siurka, psioszka, psiocha. No ale co dalej? Skoro penis to... no co? Wagina? Cipka?
         A no właśnie. Wspólnie doszłyśmy do wniosku, że kobieca seksualność ciągle jest przykryta woalką tabu. Pani Ewa ma nadzieję, że współcześni rodzice odczarują słowo cipka (piszę to? Czy ja to tak otwarcie piszę!?) i dziewczynki nie będą miały problemów z nazywaniem swoich części ciała i skończy się wreszcie używanie zwrotów infantylnych, zaczarowanych ("tam na dole") i ogólnie nienazwanych.
          Długo by pisać... W każdym razie, rozmowa bardzo mi się podobała - zwłaszcza prace plastyczne - i dała mi do myślenia. Czas zastanowić się nad tym tematem.















         I znów po wykładzie zaczęłyśmy gadać, śmiać się, opowiadać i plotkować. No super, dziewczyny, super!












          Na sam koniec była niespodzianka - każda z mam dostała paczkę z prezentami od partnerów spotkania, a dodatkowo było losowanie upominków ekstra.








          Było śmiesznie i bardzo radośnie! Dziewczyny podostawały super rzeczy: podusie, ciumkatki dla dzieci, wejściówki do B-Fit, przedłużacze do body czy np. książkę. Rozdawanie polegało na wylosowaniu prezentu, a potem losu z imieniem blogującej mamy.







          Judytka wzięła do ręki piękną kolorową sówkę i wylosowała dla niej właścicielkę. O rany, jaka śliczna była ta sówka! Nie mogłam się skupić na niczym innym już. Potem inne prezenty i inne mamy. I bach, widzę jak Judyta łapie drugą sówkę - podobną, ale biało czarną (czyt. ładniejszą^^). I kręci dłonią wśród imion zapisanych na losach. I kręci. I jeszcze kręci. A ja trzymam kciuki, chowam głowę w ramiona i powtarzam w duchu (Mamuszka, Mamuszka, Mamuszka). I co? I co!? I ta dammmm:








         W całym opisie brak informacji o towarzystwie dzieci... Ależ owszem, były i świetnie się bawiły! Wszystko było dobrze przygotowane również dla nich - kącik do zabawy, przenośny przewijak, chrupadełka, kartki, kredki. Do ich dyspozycji, ku ich nieskrywanej uciesze, były maty, piłki, drążki i - chyba największa atrakcja - lustra! Pełno luster!


















          Na spotkaniu zabrakło mojego Antuana, bo biedaczek ledwie z choroby wyszedł i bałam się, żeby znów nic nie złapał (i tak złapał...) i aby przypadkiem nie sprzedał komuś jakiegoś wirusa. Z jednej strony żal mi było strasznie, bo bardzo się nastawiłam - chciałam pokazać dziewczynom moje tajemnicze dziecię, a tu taki klops. Z drugiej jednak strony czułam się bardzo swobodnie i mogłam w pełni oddać się dziewczynom.


           Wszystkie zdjęcia są autorstwa Karoliny Kurczok z CLICKlik, która kręciła się między nami, dodawała otuchy do pozowania, przypominała o uśmiechu. Zajrzyjcie też na jej fanpage na fb - robi piękne sesje!



           Bardzo, bardzo podobało mi się to spotkanie. Było szalenie miło, swobodnie i tak... babsko, no po prostu. Nie czuło się skrępowania, można było gadać o wszystkim. Żałuję tylko, że tak mało czasu było, a może raczej, że tak szybko ten czas płynął. Judytko i Ewo, badzo dziękuję za zorganizowanie tego zlotu, jesteście świetne, terminowe (bo to co za kulisami, to się nie liczy^^), otwarte i super-ekstra-joł-floł-babki!

           Dziękuję również Wam dziewczyny za tą atmosferę swobody. Cieszę się, że miałam możliwość Was poznać, chętnie do Was zaglądam i już u Was zostanę! Naprawdę czułam się w Waszym toarzystwie jak na spotkaniu ze znajomymi babeczkami. Cudownie! Mam wielką nadzieję spotkać się z Wami jeszcze raz!




          ...i tak sobie jeszcze tu napiszę, że myślałam, myślałam i myślałam... i wymyśliłam!







      ...niech tajemnicą będzie czy album rodzinny zostawiłam przypadkiem czy z premedytacją, żeby się z Tobą, Judytko, spotkać^^





Mamy blogujące, które wzięły udział w spotkaniu:









Partnerzy spotkania: