sobota, 9 sierpnia 2014
Kiedy lekarz przestaje być Iksigrekiem
Dwa dni temu na moim fan page (zapraszam, zapraszam^^) umieściłam informację, że Antuan ma kleszcza na powiece. Opowiem Wam co się wydarzyło, bo nie zgadzam się na takie traktowanie pacjentów, jakie miało miejsce gdy potrzebowaliśmy natychmiastowej pomocy. Narodowy Fundusz Zdrowia, pierdu, pierdu, składki z wypłaty i co? I jak nie znasz zaklęcia, to cóż... drzwi same się nie otworzą.
Zauważyłam wstrętnego towarzysza vel kleszcza podczas karmienia do przedobiadowej drzemki. Był naprawdę malutki, myślałam, że to paproszek pomiędzy rzęsami syna. Gdybym nie karmiła piersią to bym go z pewnością nie zauważyła. Gdyby nie majówkowa sytuacja z córcią koleżanki na koniec wyjazdu w góry - nie wiedziałabym, że kleszcz może być taki malutki (tyci - dosłownie). Może gdyby drań usytuował się w innym miejscu byłabym odważna i sama się go pozbyła. Nie wiem czy byłby to dobry pomysł, ale może tak by było.
Zadzwoniłam do naszej przychodni z pytaniem co mam robić. Mam 16-to miesięczne dziecko, kleszcz na powiece, nie wiem co robić. Jechać do przychodni Całodobowej i Świątecznej Pomocy Lekarskiej (był czwartek - zwykły dzień tygodnia, a o tej placówce było głośno już nie raz... I nie były to fanfary zachwytu) czy na SOR do Szpitala Miejskiego (czy aby nie przesadzam? Z kleszczem na SOR?). Po konsultacji pani pielęgniarki z innymi pracownikami placówki uzyskałam odpowiedź, że mam przyjść o 15:30 do przychodni do dyżurującego lekarza, który obejrzy dziecko i powie co dalej.
W międzyczasie Antek jeszcze trochę się pobawił, popsocił i w rezultacie wcale nie poszedł spać. Kiedy zbliżała się godzina naszej wizyty zamotałam go na plecy i poszliśmy. Dokładnie o 15:24 stoję pod zamkniętymi drzwiami przychodni (tak, przychodni, nie gabinetu!), pukam ze zdziwieniem i czekam. Dzwonię.
- Dzień dobry, przyszłam z dzieckiem na wizytę w sprawie kleszcza i nie mogę wejść do środka.
- Muszę panią połączyć z lekarzem - nie wiadomo czy panią przyjmie.
- Nie rozumiem, dzwoniłam wcześniej, zostałam umówiona.
- Ja rozumiem, - "A ja nie" pomyślałam - ale pani doktor ma dużo pacjentów i nie wiadomo czy was przyjmie.
- Proszę pani, ja już jestem... - nie dokończyłam, bo już zdążyła polecieć melodyjka w tle, moje niezadowolenie rosło.
- Dzień dobry, pani od kleszcza? - zapytała pani doktor po drugiej stronie telefonu.
- Dzień dobry, jestem z dzieckiem pod przychodnią, zostałam do pani umówiona... - znów nie pozwolono mi dokończyć zdania.
- Ja pani dziś nie przyjmę, trzeba jechać do kliniki i to jak najszybciej.
- Dlaczego pani nie obejrzy mojego syna? Stoję pod przychodnią, jestem umówiona do pani, nie rozumiem. - Czekam na godne (GODNE) wyjaśnienie.
- Proszę pani, ja mam dziś masę pacjentów, wszyscy są pod drzwiami. To są ludzie dorośli a pani mi z dzieckiem... Pani rozumie, dzieci się boją, jeszcze zacznie płakać i dopiero będzie. Pani chyba rozumie? - tłumaczy mi wykształcony człowiek...
- Pani doktor, rozumiem, że dzieci czasem płaczą, zwłaszcza w takiej sytuacji, przecież to dzieci. Co mam w takim razie zrobić?
- Jechać do kliniki. Szybciutko.
- Do widzenia zatem. - No bo dziękować to chyba nie mam za co...
- Yhm. Widzenia.
Stoję pod przychodnią. Fala złości i braku zgody na takie traktowanie we mnie rośnie. Ąte czwarty raz upuszcza zabawkę, podnoszę ją z trudem. Obok mnie moja babcia, która dolewa oliwy do ognia. Drżę w środku z nerwów. Wściekam się. Dzwonię jeszcze raz.
- Dzień dobry, to znów ja "od kleszcza" - mówię już pełna ironii. - Chciałabym wejść do środka, potrzebuję skierowanie do kliniki dziecięcej zanim tam pojadę. Proszę otworzyć mi drzwi.
- Tak, ale chyba pani rozmawiała z doktórką?
- Owszem, rozmawiałam. Proszę mi właściwie przypomnieć nazwisko pani doktor, bo nie dosłyszałam? - czuję, że po tych słowach będzie 1:0 dla Mamuszki.
- ...
- Halo?
- Proszę iść w takim razie na stronę dla dorosłych pacjentów, tam pod szóstką czekają pacjenci. Pani doktor nazywa się Anna Kowalska*.
Poszłam. Przywitałam się z pacjentami, powiedziałam, że jako mama z dzieckiem, dodatkowo w ciąży, chcę wejść bez kolejki. Małe poruszenie, ale "takie słodkie dziecko na plecach, co to za metoda, śliczny chłopczyk zasypia" i w rezultacie nikt nie wyraził głośnego sprzeciwu.
Weszłam do gabinetu, pani zapytała o moje nazwisko, zaczęła szukać karty zdrowia. Mówię, że prawdopodobnie nie ma tu naszej karty, z resztą to nie istotne, bo ja tylko przyszłam po odręcznie napisaną odmowę przyjęcia dziecka. Oczy pani zrobiły się wielkie, lśniące i... takie miłe.
- Ale proszę mi pokazać tego kleszczyka.
- Proszę pani, teraz pani będzie oglądać moje dziecko? Została mi odmówiona pomoc, potrzebuję mieć to na papierze.
- Ale pani już się pofatygowała, więc... - Teraz ja nie pozwoliłam dokończyć zdania.
- Ja, proszę pani, cały czas tu byłam i o tym wyraźnie powiedziałam. Odesłała mnie pani nie oglądając kleszcza, przez telefon trudno cokolwiek zbadać. Teraz na własną rękę już pojadę tam, gdzie nam pomogą, ale potrzebuję mieć pani odmowę na piśmie w razie gdyby cokolwiek miało się stać.
- Ale... ale ja chętnie obejrzę, zaraz pani napiszę skierowanko. O jaki ładny chłopiec!
- Tak, ładny i nie płacze - dodałam rozmotując jednak Antuana. Pokazałam oczko i dowiedziałam się, że:
- oko to bardzo ważny narząd,
- lekarze w klinice będą "kleszczyka" (jeszcze na Antku) oglądać pod mikroskopem,
- to, że Ąte teraz jest spokojny wcale nie znaczy, że będzie spokojny w klinice i prawdopodobnie uśpią go (!!!), żeby wyjąć pajęczaka,
- bardzo dobrze, że przyszłam, bo widać, że ładnie opiekuję się dzieckiem (wtf!?)
Wróciłam z Anteczkiem do domu, spakowałam jego książeczkę zdrowia, dodatkową pieluchę i poczekałam na męża. O 16:30 byliśmy już w tej osławionej klinice, o 16:45 wychodziliśmy bez kleszcza. "Operacja" wyglądała następująco: lekarz (którego w zasadzie nazwiska też nie było nam dane dosłyszeć) położył Antuana na leżance pod światłem, Michał trzymał jego rączki ciasno wzdłuż ciałka, ja naciągnęłam mu powiekę "ala Chińczyk". Lekarz wyrwał kilka rzęs i w końcu wyjął kleszcza. Poinformowano nas, że w razie wystąpienia odczynu w miejscu wbicia się kleszcza mamy natychmiast udać się do naszego pediatry. W poczekalni Antek przytulił się do piersi i na tym koniec historii.
I jaki morał z tego? Kochane mamy i kochani tatowie, żeby w razie odmowy zostać przyjętym do lekarza najwidoczniej wystarczy zapytać o jego nazwisko. To jak "czary-mary", "hokus-pokus" i "Sezamie, otwórz się" w jednym. Nagle okazuje się, że Wasze dziecko jest bardzo ładne, ułożone, należy objąć go wyjątkową i fachową opieką.
Śmiem twierdzić, że nie istnieją takie dokumenty jak "pisemna odmowa przyjęcia pacjenta" - no bo kto by się pod tym podpisał? Nie znajdzie się chyba taki śmiałek, natomiast znajdzie się na pewno miejsce dla kolejnego chorego małego człowieka, nawet jeśli kolejka jest długa, a tworzą ją niepłaczący dorośli.
Weźcie sobie to do serca i za żadne skarby świata nie dajcie się zbyć ot tak.
* Nazwisko zmieniłam - dla Was to nieistotne, chodzi o całość opieki NFZ.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
I co? Nadal zadowolona ze swojej przychodni? Dlatego właśnie ankiety i fundacje mogą coś zmienić. Może jednak warto napisać o tym? https://docs.google.com/forms/d/1Wrlj2XJb-gFylNlthsg_gQApPvmGh0aq_EZRFHcgiRw/viewform
OdpowiedzUsuńMoje zdanie na temat przychodni się nie zmieniło, a ankietę, tak jak pisałam Ci prywatnie -chętnie wypełnię jeśli tylko ją ktoś poprawi. Próbowałam odpowiedzieć na pytania raz jeszcze, ale nie zgadzam się z kłamstwem - odpowiedzi powinny być rzetelne i zgodne z prawdą. Tak uważam.
UsuńJeśli będziesz mieć informacje o poprawie ankiety - daj znać, wypełnię na pewno.
Ale z nimi zagrałaś! Brawo :)
OdpowiedzUsuńTak jak się należało;) już nie raz słyszałam o takiej odmowie, a potem problem, bo dziecko zemdlało po wyjściu ze szpitala/przychodni/etc, a w karcie zdrowia ani śladu po szukaniu pomocy.
UsuńMasakra. Wielkie brawa dla Ciebie za zachowanie zimnej krwi i genialne podejście lekarza. Zapamiętam sobie na przyszłość tą podpisaną odmowę.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to warto robić szum wokół takich akcji, niech ludzie mają świadomość.
Dokładnie, zgadzam się - trzeba o tym mówić. Obys nigdy nie musiała prosić o takie pismo:*
UsuńW takich chwilach nie znoszę swojego własnego kraju! To skandal, że można być tak traktowanym! A Ty zachowałaś się wspaniale, zapamiętam to na przyszłość!
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Ale serce waliło mi jak mlotem - z jednej strony chciałam być kulturalna i pewna swoich praw, z drugiej myślałam, że rozniosę "to babsko", a do tego u boku babcia, która wszystko komentowała i co chwilę zmieniała zdanie. Ale dałam radę:D
UsuńŚwietnie im to powiedziałaś! Muszę to sobie zapamiętać na przyszłość (oby nie było tylko potrzebne)
OdpowiedzUsuńZapamiętaj i nie używaj! :)
UsuńPodziwiam Ciebie, że zachowałaś zimną krew :) Nienawidzę lekarzy jak mam iść do przychodni to mnie szlak trafia. Wszyscy tacy sami, jak wszystko jest w porządku to wszyscy mili itp. zaczyna coś się dziać to już porażka
OdpowiedzUsuńBywa i tak, ale żeby było sprawiedliwie - zdarzyło i tak, że wizyta u lekarza była dla mnie bardzo zadowalająca:)
UsuńBardzo ważna lekcja, chociaż... to nie powinno się wydarzyć :/
OdpowiedzUsuńDlatego o tym napisałam. Nie możemy godzić się na taką "obsługę po trupach", bo kiedyś może to się źle skończyć.
UsuńBrawo!
OdpowiedzUsuńDzięki:)
UsuńTo koszmar jakiś! Że też tacy lekarze w ogóle po świecie chodzą, aż strach... Ale dobrze że się dobrze skończyło!
OdpowiedzUsuńTeraz tylko obserwuję Antuana, bądź co bądź boję się tej boreliozy.
UsuńZawsze jak się chce coś na piśmie, to można wiele zdziałać. Słowa rzucane ot tak nie mają potwierdzenia, a pismo mogłoby krążyć wszędzie. Strach zaufać lekarzom, wszyscy po łebkach, zmęczeni. Dla mnie to nie do pojęcia. Na szczęście nie dałaś się i pokazuje sz nam mamuśkom że można się odezwać i swoje osiągnąć ! Brawo kochana !
OdpowiedzUsuńMasz rację:)
UsuńDzięki:*
Świetne zagranie!
OdpowiedzUsuńNiestety musimy sobie radzić tupetem. Inaczej sie z tymi ludźmi nie da :)
Otóż to!
UsuńOpadła mi szczęka i nie mogę jej zamknąć... :O
OdpowiedzUsuńNa szczęście mnie się udało, może komuś to "czary mary" też pomoże.
UsuńZbieram szczękę z podłogi... nie wiem nawet jak skomentować takie zachowanie SŁUŻBY zdrowia. Dobrze, że z Antuanem już wszystko OK. Oby nie było żadnych podejrzanych objawów po tej przygodzie z kleszczem.
OdpowiedzUsuńA poza tym dziwię się sama sobie, bo jesteś stałą czytelniczką mojego bloga a ja dopiero teraz trafiłam na Twój. Jak to się mogło stać?
Myślę, że TE "MAGICZNE SŁOWA" działają wszędzie :) Ja bardzoi często się z tym spotykam ;/ i niestety w różnych miejscach. O NFZ nie wspomnę... za każdym razem kiedy wybieram się do przychodni z jakiegokolwiek powodu (szczepienia, przeziębienia, badania itp.) zawsze są jakieś problemy... ZAWSZE!
OdpowiedzUsuńNawet zastanawiam się nad przepisaniem dziecka do innej przychodni bo czasem aż ręce opadają :(
Bardzo dobrze z nimi zagrałaś. Ja tak zawsze robię. To jest jak różdżka :)
OdpowiedzUsuńDobra rada! mądra kobieta z Ciebie Matko! :) super sobie poradziłaś! :)
OdpowiedzUsuńDlaczego takie sytuacje pojawiają się wciąż i wciąż na nowo? Czy naprawdę nasza polska służba zdrowia nie potrafi wyciągnąć wniosków ze wszystkich tragedii, o których słyszymy w mediach? Bardzo mi przykro, że Was to spotkało i podziwiam Cię za to, jak sobie poradziłaś!
OdpowiedzUsuńMy niestety ze względu na niepełnosprawność syna do czynienia z lekarzami i szpitalami mamy aż nazbyt często. W większości miejsc postraszenie "pisemną odmową" już nie działa. Nikt takiego dokumentu dobrowolnie nie wystawi, więc najczęściej zostajemy z kwitkiem. W tym chorym kraju niestety istnieje inna magia, która otwiera wiele medycznych drzwi, jednak nie każdy może sobie na nią pozwolić. O czym mowa, to chyba oczywiste "kasa, kasa i raz jeszcze kasa".
OdpowiedzUsuńPrzykro mi bardzo, że i Was to spotkało, cieszę się, że udało się dzięki Twojej zaradności z owej sytuacji wybrnąć.
Brr, kleszcze. W maju spotkała nas ta sama przygoda, tylko WItek kleszcza mial z tyłu głowy pod włosami, to co się nacierpiał to tylko my wiemy no i lekarz z pielęgniarkami, którzy pomagali usunać go. więcej tutaj napisałam nt. naszego kleszcza. http://chwilemamy.blogspot.com/2014/06/kleszcze.html
OdpowiedzUsuńŚwietnie to rozegrałaś! Dziękuję za opisanie tej sytuacji, to jest naprawdę jak poradnik.
OdpowiedzUsuńMagia...Znam historię ,gdy lekarze odmówili zabiegu bo matka tel. się konsultowała przed zgodą na ów zabieg...
OdpowiedzUsuń-...bo Pani nie ma do nas zaufania.
-Na zaufanie trzeba zasłużyć...
Jest taki dok.Gdy odmówi się w Polsce wykonania zabiegi,operacji a domowa na piśmie takową mozna wykonać wówczas za granicą.
Brawo! I choć wolałabym, żeby to się Wam w ogóle nie przydarzyło to cieszę się, że napisałaś ten post. Krok po kroku stajesz się moim guru ;). W każdej kwestii. Jesteś silną i inteligentną, super babką!
OdpowiedzUsuńo rety! świetnie sobie poradziłaś, bardzo dobrze, właśnie tak z nimi trzeba postępować!
OdpowiedzUsuńBadania są bardzo ważna, ponieważ mogą nam uratować życie. Osobiście polecam świetne laboratorium http://www.euroimmundna.pl/celiakia - zbadamy tam praktycznie każde miejsce w ciele, dzięki czemu szybko dowiemy się o dolegliwościach. Polecam serdecznie zajrzeć!
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń