poniedziałek, 25 listopada 2013

8 miesięcy innego życia




          Dzisiaj Antuan mój kończy osiem miesięcy. To piękne 8 miesięcy z naszego nowego innego życia. Jego całe życie. Z dnia na dzień zmienia się ten chłopczyk, poznaje coraz więcej skrawków świata, uczy się siebie, nas, życia.


         Dla nas jest wyjątkowy, najdroższy, pasujący do nas. Taki, jakiego potrzebujemy. My jesteśmy (o, mam nadzieję!) tacy, jakich on nas potrzebuje. Współgramy. Tworzymy rodzinę i tak nam dobrze z tym!


          On teraz drzemie, a ja pisząc o nim słyszę jego śmiech. Zamykam oczy i widzę uśmiechnięty pyszczek. Banał, ludzie, co za banał: zakochana jestem w swoim dziecku po uszy, na zabój, skończenie, na zawsze!


          Ssak mój uwielbił sobie moje mleko i jest ono podstawą jego diety. Oprócz tego je... wszystko. No dobra, wszystko to co w domu gotujemy i w zasadzie w większości to co my jemy. Dość, że napiszę, czego nie je: serów pleśniowych, kupnej wędliny, cytrusów (wyskakują mu po nich jakieś plamki), nie podajemy mu też alkoholu^^ i ogólnie używek dla dorosłych, m.in. słodyczy.  Poza tym "wciąga" - całe spektrum dań, warzywa surowe, gotowane, owoce, przetwory owocowe, nabiał. Pije wodę. (Ostatnimi czasy nie zapraszam gości kawowych do kuchni - tam permanentny bałagan, a z resztek jedzenia, które Antek wyrzuca, Bo Lubi Wyrzucać, można by ugotować niezłą kolację^^)

           Dzielnie ćwiczy wstawanie, czasem uda mu się przeraczkować do przodu. Z dokładnością laboratoryjną wyłapuje wszystkie paprochy z podłogi i kłóci się o nie, kiedy mu zabierzemy. Chustonosić się uwielbia. Nie marudzi bez potrzeby. Po połowie korzysta z nocnika i pieluch. Ma 6 ząbków, parę razy ugryzł mnie w ramię. Nie toleruje fotelika samochodowego. Jest towarzyski, ale czasem się zawstydza. Pięknie rano wita rodziców szerokim uśmiechem. Smuci się gdy zamykam drzwi za wychodzącym do pracy Michałem. Jest połączony z naszym kotem przyjaźnią prawdziwą. Czasem śpi w łóżeczku, ale wszyscy we trójkę wolimy spać we trójkę^^. Lubi być tarmoszony, podrzucany, uwielbia "raka nieboraka". Zasypia bez najmniejszego problemu, wszystko dzięki (tak myślę) naszym rytuałom. Lubi się kąpać. Bije brawo kiedy go to poprosimy. Jest całym naszym światem. W ogóle, my we trójkę, tworzymy swój własny, najpiękniejszy świat.


          Antek nosi ubranka 80/86/nawet czasem 92. Waży 11,250 kg.





[zdjęcie niebawem]







niedziela, 24 listopada 2013

O tym jak wyszłam na zakupy




          Moja Sis przyjechała i postanowiłam wykorzystać sytuację - zostawiłam menia z Ąte i porwałam siostrę do sklepu. W Rossmanie przecena - musiałam skorzystać (Dzięki Gizanka!). Po zakupach udałyśmy się z Ulą na kawę i ciacho, o takie pyszne:





           Zrobiło się późno, prawie dwie godziny mnie nie było w domu. Pożegnałam się na spokojnie z siostrą, ale jak już weszłam do klatki - popędziłam czym prędzej na górę. W nerwach wyszukałam klucze do mieszkania, niemal wbiegłam. Chciałam ratować moich chłopaków wzajemnie od siebie ("Przecież na pewno mają już dość..." - myślałam...).

           Wchodzę i co!? I moim oczom ukazał się prze-super-ekstra-megasłodki widok:

   Anteczek wtulony w ramię taty, smacznie śpi otulony chustą kółkową*. Obaj wyglądali na zrelaksowanych. Bardzo mnie to ucieszyło. Uszczypnęło również - jak to? To nie tylko ja jestem jedyna i najważniejsza?


          Moje Słońca dwa. Miłości me!






* Chustę pożyczyłam, bo chciałam wypróbować co i jak. Na ten moment jesteśmy zadowoleni.





piątek, 22 listopada 2013

Wtorkowe spotkanie




          Znów pieję do chusty z zachwytem. Ąte chory, ale dobrze sobie radzimy. Z resztą, co Wam będę mówić - wtedy kiedy mamy niechustowe przytulają swoje maluchy i spacerują z nimi po mieszkaniu - ja robię to samo. Z tą różnicą, że nie bolą ręce i kręgosłup.



          Dziś Anteczek ma "ładniejszy" kaszel, już nie szczeka. Kaszle i kaszle, czasem go pociągnie tak, że... no wiecie, nic miłego^^ Tym sposobem ubrudził naszą  nową chustę (jak to się stało, ze jeszcze jej nie pokazałam!?), więc wyciągnęłam naszego Didymosa. O matko, co za różnica!



Nie mam zdjęć takich, które mogłabym tu pokazać. Poprawię się, wpisuję to do mojej listy zadań^^ 



Tutaj w wersji "kocyk do spacerówki"




          W poniedziałek byłam u koleżanki zdradziłam jej (sama się sobie dziwiąc), że chyba też bałabym się znów wiązać noworodka. Tak mi się wydawało, bo przyzwyczaiłam się do mojej obecnej "szmaty". Dziś, kiedy z szuflady wyciągnęłam starą maszynę - achhh, co to za materiał! Jak firaneczka, jak rajstopa! Delikatne to to, miłe, cieniutkie, pasujące. Nie, nie bałabym się zawiązać noworodka, oj nie. 



Wspomnienie




          Szukam teraz chusty kółkowej, chcemy sobie (ja chcę!) zrobić prezent okołogwiazdkowy. Chodzi mi po głowie jakiś pasiak, najlepiej mocny, taki na te nasze 11 kg i więcej. Stawiam, rzecz jasna, na używkę. Zawsze można lepszej jakości kupić po taniości i jeszcze złamana już będzie.


          Ale o czym chciałam. Marzy mi się zostać instruktorką wiązania. Chciałabym namacalnie zarażać i mieć papier pod to. Byłabym entuzjastycznie nastawiona i z radością pokazywałabym tajniki noszenia. Byłabym uśmiechnięta i wyrozumiała. Takie tam myśli chodzą mi po głowie^^





          We wtorek byłam na spotkaniu (myślałam, że to warsztaty, ale pomyliłam się - nie doczytałam) dotyczącym chustowania. Niestety, nie dowiedziałam się niczego nowego, nie spróbowałam nawet zawiązać Ąte na plecach - było to spotkanie czysto informacyjne z  jednym wiązaniem (na jednej świeżej mamie), ale takie raczej szybkie i pokazowe. Szczerze? Gdybym była mamą, która przyszła się dowiedzieć co i jak - nie porwałyby mnie te chusty.

          Spotkanie samo w sobie było w porządku, ale nie było ujmujące. Nie czułam tej ochoty od mam siedzących obok - może to wina instruktorki - nie wiem. W każdym razie, poznałam kilka nowych mam (brzuszkowych i już dzieciowych), wspaniałą panią Wiolę (organizatorkę spotkania), pewną Zosię z Michałkiem/Wojtusiem pod sercem (odezwij się!) i jeszcze coś...

         Zostałam na kolejnym spotkaniu, na którym panie rozmawiały o porodzie, przygotowaniu się do niego etc. Ach, wspomnienia wróciły jakby pojawienie się Antka miało miejsce tydzień temu! Znów się nakręciłam. Była jedna pani, Ania - mama Krysi, która miała piękny poród. Pani Wiola (no dobra Wiola po prostu - przeszłyśmy sobie na "ty") chciała, by opowiedziała o jego przebiegu, żeby inne mamy pozytywnie się nastawiały. I wiecie co? Ania nie mogła z siebie słowa wydusić, tak się wzruszyła! A ja razem z nią! Dobrze, że stałam po drugiej stronie sali i mogłam schować się za główką Antka.

          Po tym drugim spotkaniu miałyśmy możliwość zwiedzenia porodówki - poszłam, a jakże! Przecież projekt ruszył! W szpitalu, w którym miało miejsce całe to spotkanie można rodzić pięknie. Można rodzić w pozycjach wertykalnych, w wodzie, przy zgaszonym świetle, przy kadzidełkach i muzyce. Powiedziałam pani położnej:
- Ja tu jeszcze wrócę!



           Mam ochotę i nadzieję na więcej spotkań z Misiem Kuleczką. Fajnie, bardzo fajnie posłuchać, popatrzeć na nowe dzieci i nowe mamy. 


         A tak w ogóle, to jeszcze coś (o jak dziś nieskładnie!). Matrioszka (tak, ta Matrioszka!) jest z Dąbrowy. Z mojej Górniczej Dąbrowy! Zaprosiła mnie do grupy na FB i teraz (ha!) może będę miała nowe mamowe koleżanki^^ Może będzie się z kim na mieście spotkać i szturmować to miasto z nadzieją na miejsca przyjazne rodzicom! 





czwartek, 21 listopada 2013

Aktywny tydzień STOP!




          
          Poniedziałek: wizyta u Aśkowa
          Wtorek: spotkanie z Misiem Kuleczką w Katowicach
          Środa: wizyta Kubiczkowa i odwiedziny cioteczki
          Czwartek: miałam się spotkać z Żelikowską i jeszcze jedną świeża mamą - koleżanką z klasy.


           Bardzo cieszyłam się na to spotkanie, sprawdziłam sobie autobus (a jakże!), przygotowałam plecak na wyjście, sparowałam skarpetki i zapowiedziałam, że kupię ciasto. Wszystko pięknie aż tu nagle...


          Ąte zaczął w nocy gorączkować, kaszleć (właściwie szczekać), płakać. Nosiłam go ja, nosił i Michał. Rano do lekarza. Zmieniam całkowicie zdanie o naszej pediatrze. To super babka, świetny człowiek, lekarz starszy pokoleniem ode mnie. Cóż z tego, że nie zna metody BLW, skoro podziała wszystkimi podziałkami, by leczyć dzieci, nie tylko mojego malucha. Dobra kobieta i przepraszam, że myślałam inaczej.


         Antuan ma zapalenie krtani. To wcale nie "nic takiego". Mam być pilna, obserwować, a jak zacznie się problem z oddechem - dzwonić na pogotowie, nie jechać. Mają oni do nas zawitać, dać zastrzyk dziecku i wrócić sobie (najlepiej bez naszego syna) do szpitala. Jeśli to my pojedziemy - musimy mieć skierowanie, czekanie, nie wiadomo co, przyjęcie, kilka dni na obserwacji, etc. Już to przerabiałam, dziękuję.


         Na łeb, na szyję wróciłam do domu. Chciałam jak najszybciej podać dziecku medykamenty. Drogie to to cholerstwo, ale szczęśliwie pamiętałam co mam w domu i tylko jedną rzecz M. dokupi po powrocie z pracy. Pani doktor znów pożyczyła nam nebulizator. Wlałam lekarstwo, podpięłam machinę i... dupa, zapomniałam, że prądu nie ma. Jak nie urok to sraczka. Nic w domu zrobić nie można, nawet kawy. Musiałam zapalniczkę kupić w drodze powrotnej z przychodni, żeby się jej napić (kawy, nie zapalniczki^^). Nawet teraz post ten piszę off-line.


          Pani doktor albo zmieniła poglądy, albo kiedyś się źle zrozumiałyśmy. Zasugerowała, że może mamy za ciepło w domu. No bo ja w krótkim rękawku mieszkam, a Antek bez bluzy. No a Michał to nawet w krótkich spodenkach. Przecież nasze kaloryfery pozakręcane są. Takie ciepełko mamy, bo blok nam zrobili - termocośtam (ocieplili). Mam wietrzyć mieszkanie, chodzić w sweterku, dziecko ma świeżością oddychać. No to będę wietrzyć jeszcze bardziej niż do tej pory, ale z drugiej strony znów zbyt zimno nie może być - Ąte większość czasu spędza na podłodze bez pieluchy, więc szkoda dupkę przeziębić. Ale dojdziemy do porozumienia.


          Śpi ten okruszek mój mały. Dzielny chłopczyk. Zabawne, kiedy jest zdrowy i dokazuje - wydaje mi się taki duży, samodzielny. Pięknie bawi się sam zabawkami, o trzy długości jest przed dwumiesięcznym Antałkiem, goni zaciekle za Miłkiem. A kiedy tylko choroba zawita w nasze progi, patrzę na tego ludzika jak na maleństwo, ssaka małego, bezbronne dziecię. Leżeć przy nim chcę i czuwać nad oddechem spokojnym. Takie to macierzyństwo ma różne soczewki w swych okularach - zmienia się na bieżąco obraz oglądany.


        Uciekam do synka mojego. Wcale mi nie żal spotkania dzisiejszego choć tak bardzo chciałam tam być. Chciałam poznać dwóch młodzieńców a tymczasem poprzyglądam się twarzyczce Antoniego, na którą spoglądam tysiąc razy dziennie i jeszcze milion razy w myślach. Ale, chłopaki, nie martwcie się, co się odwlecze, to nie uciecze! Ciotka Maryś Was jeszcze potarmosi!




           Edit: Nie wytrzymałam, zabrałam Antosza raz jeszcze do przychodni w celu zrobienia wziewów. Wróciłam do domu, a na moje 3. piętro wjechałam windą. Jest prąd!



wtorek, 19 listopada 2013

Taka sytuacja...




           Mamuszka wybrała się dziś na warsztaty chustonoszenia aż do Katowic (przypominam - autobus szał). Ostatnim posiłkiem była zupa paprykowa, którą wraz z synem z przyjemnością zjadła okolo godziny 15. Spotkanie miało być o 17, powrót do domu (wyszło w praniu) kilka minut po 21.

          Mamuszka (jako, że matką karmiącą jest) zapakowała prowiant dla siebie i syna:
- plastry zielonego ogórka,
- kawałki papryki,
- prażone jabłko,
- całe jabłko,
- cały banan,
- kawałek bułki grahamki,
- woda.



           Żarcie (że się tak wyrażę) zostawiłam w lodówce!


           Dobrze, że o cyckach nie zapomniałam, bo byśmy wyglądali jak para zombie...








          A gdy my bawiliśmy się z Misiem Kuleczką, tatuś nasz przygotowywał niespodziankę dla Mamuszki. Proszę.










          Pyyycha, cudny mąż mój! Trafił w dziesiątkę!





poniedziałek, 18 listopada 2013

Szybka kawa czyli jak wyjść z domu na parę godzin




           Ubrałam siebie, syna, zamotaliśmy się. Wyszliśmy na przystanek (bojkotujemy samochód - Ąte znów silnie protestuje i foteliku siedzieć nie chce), pojechaliśmy do 3A. Dostaliśmy nie tylko kawę, zasiedzieliśmy się, zamarudziliśmy Asię. My dziewczyny synów wyspałyśmy, pogadałyśmy, pośmiałyśmy się i  w końcu po ciemku z synem wróciłam do domu. 


          Antałek Aśkowy jest wspaniały. Maluszek malutki. Skrzypiący jeszcze, ale już patrzący i uśmiechnięty. Mmmm... i pachnie mamusinym mlekiem przytulak mały. Fajne takie dzieciorki małe. Mój Antuan przy nim wygląda jak stary wyga, wyjadacz. 


          Obecny tydzień to tydzień wyjściowy. Nie będę siedzieć w domu, o nie. Jutro warsztaty motania w Katowicach. Doczekać się nie mogę!



           A dziś syn mój dorosły zrobił tacie "papa" na  pożegnanie. I jeszcze coś. Kiedy rano chciałam go posmyrać po pleckach - zastygł w bezruchu prężąc plecki i mrużąc oczka. Ma to po mamusi. Niech żyją poranne pieszczotki!





niedziela, 17 listopada 2013

Bawimy się!




          Wczorajszym wieczorem zauważyłam nominację dla mnie - wybrała mnie do zabawy Megi. Bardzo dziękuję!







          Lubię takie zabawy, zatem nie będę zwlekać, podam Wam 7 faktów o mnie. Takich, o których prawdopodobnie nic nie wiecie.



1. Mam kolczyk w języku. Bardzo go lubię i myślałam, że zrezygnuję z niego kiedy zajdę w ciążę. Niestety. Wyjęłam go pod koniec, bo byłam cała opuchnięta, włożyłam po połogu.

2. Każdy rok edukacji aż do ostatniej klasy gimnazjum kończyłam z pięknym świadectwem z wyróżnieniem. Skończyło się w liceum, tam dałam po bandzie: wagary, wagary i takie tam.

3. Tutaj bez komentarza, a co^^




4. Mój mąż jest moim pierwszym mężczyzną. If ju noł łat aj min^^

5. Uwielbiam chodzić w mężowych skarpetkach! Radość tym większa, kiedy nie zauważa, że je mam na stopach:D

6. W gimnazjum należałam do drużyny reprezentacji szkolnej. Grałyśmy w siatkę, bardzo to lubiłam. W liceum nie podjęłam "współpracy" ze względu na moje kompleksy.

7. Jeździłam samochodem bez prawa jazdy. A co tam, umiałam jeździć^^.



          Takie błahostki, a sympatyczne. Zapraszam do zabawy:




          Pamiętajcie dziewczyny: należy ujawnić 7 sekretów o sobie i zaprosić do dalszej zabawy 7 kolejnych autorek/autorów.

         

          Proszę, dajcie znać jak już opowiecie o sobie^^







sobota, 16 listopada 2013

W pracy wizyta informacyjna




          - Janie*, lubię Ciebie, lubię moje biurko, tęsknię za pracą. Ale jest coś o czym powinieneś wiedzieć. Chcę być lojalna. Nie wracam do pracy. Tzn. wrócę, ale jeszcze nie teraz. Chcemy powiększyć rodzinę o kolejnego Bobasa.
- No cóż, będziemy czekać, masz moje słowo.



          * Jan to imię zmienione, tak naprawdę jesteśmy z szefem na per pan (z mojej strony). Rozmowa maksymalnie skrócona, w rzeczywistości trwała długo. 


          Mamy w planach następnego Bobasa, przygotowujemy się. Projekt ruszył, biorę kwas foliowy, dbam o siebie, nastawiam się na kolejną (piękną? - mam nadzieję) ciążę. Wiem, że to nie "rozrusznik samochodowy", ale mam nadzieję, że już niedługo rozpocznie się piękny proces symbiozy. Czuję się jak wtedy 13 lutego 2011 r., z tą różnicą, że teraz wiem co mnie czeka.



          Patrzę na mojego synka małego i serce napełnia mi się miłością. Będzie kolejny maluch, musimy nad tym popracować. Co to będzie, jak będzie? Jak będę się czuła? Jak Antoni zniesie mój odmienny stan? A jak Michał? Co z karmieniem piersią? Prawda, że Antoni nie odstawi się sam, prawda? (Proszę! Proszę! Proszę!). Jak to jest karmić w tandemie? Czy to moje nowe marzenie? Czy poród będzie piękny?


          Jeszcze nie jestem w ciąży. Czekam na dwie kreseczki mówiące: "Rodzice, jestem tu, kochajcie mnie!".


          Oszaleję z radości na samą myśl!








piątek, 15 listopada 2013

Pytanie dla was, nagroda dla mnie




           Chciałabym opisać mniej-więcej (a w zasadzie tylko wspomnieć o temacie) wizytę w mojej pracy, ale najpierw zagadka. Kto wie co przedstawia poniższe zdjęcie? Za poprawną odpowiedź wirtualny uścisk/buziak/uśmiech - do wyboru. Bawić nie może się Kubiczkowa, bo ona wszystko wie. Przedmiot położony specjalnie na kartonie, żeby nie sugerować odpowiedzi.









          Ąte uzyskał nowe przezwisko. W związku z tym, że rano imprezuje w łóżku pomiędzy rodzicami buszując na kołdrze, pod kołdrą, z poduszką lub bez, mianowaliśmy go: Antoniusz Busz-łóż-men. 


          Teraz wiem, dlaczego Antek protestuje przed posadzeniem go na dywanie, to proste. Przecież ten mały ssak to homo sapiens. A jak wiemy, homo, zanim stał się sapiens (Antuan już wykazuje cechy przynależności), był homo erectus. Mój syn czuje spowinowacenie i z szacunku do przodków walczy ze mną o prawidłową postawę. Ma być erectus, to jest erectus (do momentu kiedy nóżki się nie zmęczą). Słodko wygląda ta dupinka w majteczkach: przechył w przód, przechył w tył, trochę góra, trochę dół, frajda w oczach, śmiech i bęc! Siedzi.



czwartek, 14 listopada 2013

Wróciłam wirtualnie




          Ostatni czas był dla mnie ciężki - wykorzystywany w 100%. Dużo czasu spędziłam z moim Kubiczkowem (z Matką Kubiczkową lub z samym Miłoszkiem), byłam na szczepieniu z Antonim, na wyprawie (to bardzo dobre określenie!) z Muchą w Katowicach, pojechałam autobusem do mojej J., byłam w Krakowie na wystawie The Human Body. W ciągu ostatniego czasu wiele się podziało: rozłożyliśmy łóżeczko Antuanowi, czasem go tam odkładam i mamy więcej miejsca dla siebie z meniem, możemy się poprzytulać nie martwiąc o spadającego Antka. Już nie wiem kiedy, ale byłam na spotkaniu z Asią. Załatwiłam uczelnię, czekam na odpowiedź.


          Antek strzelił z kopyta i: raczkuje wspak (no jak raczkuje, to jak rak^^), próbuje wstawać, pręży się ze zniecierpliwieniem kiedy chcę go posadzić na dywanie - najpierw musi na nim postać, pochybotać się, podensić i dopiero siada. Nauczył się siadać sam bez pomocy! Raz sam ulotnił się z pokoju, wypełzł jakoś z niego. Zauważył gałeczki od drzwiczek i ćwiczy ich otwieranie ciesząc się przy tym niesłychanie. Nauczył się bić brawo - robi to spontanicznie, ale chyba nie wie, że robi to, co robi. Z rozbiegiem wskoczył w ubranka 80/86. Otwiera szuflady w kuchni i trzy razy przyciął sobie paluszki. Dziś rano dochodził się ze mną przy stole o karteczki, które mu zabrałam. Waży 11.15 kg. Kocham go!




Moje chłopaki. Miłości me! 




         W czasie kiedy zajmowałam się Miłym Szu dotykałam podwójnego macierzyństwa. Weszłam w rolę matki dwójki dzieci. Bardzo mi się podobało. Bardzo. Coraz mocniej i mocniej myślę o tym. Już niedługo, już niebawem.


          Chciałabym Wam tyle rzeczy opowiedzieć. Podzielić się radościami, smutkami. Pochwalić wizytą w pracy. Wyżalić, że ostatnio nie skupiam się na sobie (w sensie - moim Mamuszkowie).


          Wreszcie muszę wydać opinie na temat produktów, które testuję, a wiem, że są osoby, które czekają na to z ciekawością.


          Wracam, wracam wirtualnie do Was. Mamuszka tęskniła. Tli się w głowie nadzieja, że za nami też ktoś tęsknił.